fbpx
Janusz Poniewierski
Janusz Poniewierski, zdj. Michał Lichtański
Janusz Poniewierski grudzień 2020

Dzień gniewu

Kościół w Polsce ma z wolnością ogromny problem. On się jej boi. Często działa tak, jakby wolał człowieka przymusić do trwania na drodze ku dobru, aniżeli dać mu wolny wybór.

Artykuł z numeru

Szczęście – to skomplikowane

Czytaj także

Janusz Poniewierski

Kościół – mój dom? Bezdomność

Dzień gniewu Kościół w Polsce ma z wolnością ogromny problem. On się jej boi. Często działa tak, jakby wolał człowieka przymusić do trwania na drodze ku dobru, aniżeli dać mu wolny wybór.

Pisał kiedyś Karol Wojtyła w Bracie naszego Boga o gniewie społecznym: że „musi wybuchnąć. Zwłaszcza jak jest wielki. I potrwa, bo jest słuszny”. Słowa te w dramacie Wojtyły wypowiada Brat Albert, dodając, że on sam „wybrał większą wolność”.

Czy Kościół w Polsce – w najlepszym wypadku dystansując się od gniewu tylu ludzi (w większości ochrzczonych i katechizowanych) – może dziś o sobie powiedzieć, że „wybrał większą wolność”?

Zacznijmy od tego, że – przynajmniej w mojej ocenie – Kościół (piszę tu o Kościele w Polsce, bo tylko ten znam dobrze) ma z wolnością ogromny problem. On się jej boi. Często działa tak, jakby wolał człowieka przymusić do trwania na drodze ku dobru, aniżeli dać mu wolny wybór.

Wyrazu takiej „strategii duszpasterskiej” można upatrywać chociażby w wymogu okazywania poświadczonych przez księdza kartek do spowiedzi: przed bierzmowaniem, ślubem, chrztem dziecka… Kolejnym przejawem braku zaufania (a pewnie i realizmu w postrzeganiu mizernych efektów nienadążającej za zmianami kulturowymi katechezy) jest – w gruncie rzeczy upragniona przez wielu biskupów i księży – możliwość kształtowania prawa, tak by stanowiło ono pełne odbicie Dekalogu.

Dziś niektórzy hierarchowie zdają się tych swoich pragnień wypierać. „To nie Kościół stanowi prawa w naszej ojczyźnie” – mówi np. abp Stanisław Gądecki, zapominając dodać o naciskach podejmowanych (w celu zmiany prawa właśnie) przez ludzi Kościoła. Oto leży przede mną komunikat KEP z 7 czerwca 2017, z którego wynika, że biskupi „popierają zbieranie podpisów” pod obywatelską inicjatywą „#ZatrzymajAborcję”. Kilka miesięcy później Prezydium KEP publikuje kolejny dokument na ten temat: „(…) raz jeszcze zachęcamy do wsparcia tej inicjatywy. Karty z podpisami należy przesłać do organizatorów, aby trafiły do Parlamentu RP do końca listopada”. Takich tekstów można przywołać więcej…

Ludzie je pamiętają. Podobnie trudno im nie dostrzegać bliskich relacji Kościoła z władzą (choćby sławetnych „urodzin” Radia Maryja z udziałem niemal połowy polskiego rządu). Jak mówi jedna z posłanek lewicy, „jeśli Kościół wszedł do polityki, to teraz polityka weszła do Kościoła”. Czy biskupi naprawdę nie potrafili przewidzieć takich konsekwencji aliansu z władzą?

W stanowisku przyjętym przez Radę Stałą KEP uderza wyraźna powściągliwość w nazywaniu niektórych rzeczy po imieniu. Mam tu na myśli np. nieśmiałe życzenie, by politycy nie instrumentalizowali spraw wiary i Kościoła. Czy jednak po apelu wicepremiera Kaczyńskiego (aby członkowie PiS i ci, którzy tę partię popierają, „wzięli udział w obronie Kościoła” i żeby czynili to „za każdą cenę”) polscy hierarchowie nie powinni raczej uderzyć pięścią w stół i głośno zaprotestować?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się