fbpx
Janusz Poniewierski październik 2010

„Znak, któremu sprzeciwiać się będą”

„Harcerski” krzyż już kolejny miesiąc stoi przed Pałacem Prezydenckim. Dla jednych jest to przede wszystkim „biało-czerwony totem” i pałka na prezydenta Komorowskiego; dla drugich – symbol nieakceptowanej dominacji (a czasem tylko obecności) Kościoła w życiu publicznym; dla trzecich wreszcie – „kukułcze jajo” i ogromny problem.

Artykuł z numeru

Koniec religii czy różne ścieżki wiary? Debata z Charlesem Taylorem

A to jest po prostu krzyż Jezusa Chrystusa: bezbronny, wyszydzony, samotny… „Znak, któremu sprzeciwiać się będą”.

Ostatnio głos w jego sprawie zabrał (wreszcie!) Episkopat. Najpierw (12 sierpnia) wydano oświadczenie, sygnowane przez Prezydium Konferencji Episkopatu Polski i arcybiskupa warszawskiego Kazimierza Nycza. W oświadczeniu zwrócono uwagę zarówno na instrumentalizację krzyża przez jego tzw. obrońców (którzy „stają się, mimo swej najlepszej woli, politycznym punktem przetargowym stron konfliktu”, zaś sam krzyż jest przez nich traktowany jako „zakładnik”, środek do celu), jak i na profanację oraz „poniżanie krzyża, ośmieszanie wiary i lekceważenie ludzi”. Warto pamiętać, że w nocy z 9 na 10 sierpnia odbyła się na Krakowskim Przedmieściu – mająca formę happeningu – prześmiewcza manifestacja „przeciwników krzyża”; niektóre zachowania jej uczestników zostały przez ludzi wierzących odebrane jako bluźniercze i pełne nienawiści do chrześcijaństwa. Dokument Episkopatu stał się również okazją do mądrego doprecyzowania pojęć niezwykle istotnych dla naszego życia obywatelskiego, zwłaszcza że „awantura o krzyż” na nowo uruchomiła dyskusję o świeckości państwa i obudziła antyreligijne demony. Biskupi przypominają, że bezstronność władz publicznych nie oznacza ich antyreligijności, neutralności nie należy rozumieć jako agresywnego laicyzmu, a „wolność religijna nie oznacza wolności od religii, ale wolność jej wyznawania także w sferze publicznej”.

Później (25 sierpnia) sprawą krzyża zajęła się Rada Biskupów Diecezjalnych. W komunikacie ogłoszonym na zakończenie obrad – po przypomnieniu, czym dla chrześcijan jest znak krzyża, którym nie wolno manipulować – biskupi zaapelowali do władz Rzeczypospolitej o powołanie komitetu do spraw upamiętnienia ofiar smoleńskiej katastrofy. Najwłaściwszą formą owego upamiętnienia jest, ich zdaniem, „godny pomnik” w stolicy.

Przyznaję, czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego właściwie hierarchowie czują się powołani do zajmowania się wznoszeniem pomników, choć jeszcze niedawno trudno ich było namówić do wypracowania wspólnego stanowiska w sprawie krzyża stojącego przed Pałacem Prezydenckim? Chodzi im zapewne o społeczne porozumienie, ale może (zanim zdecydujemy cokolwiek w kwestii pomnika) powinniśmy zacząć ze sobą poważnie rozmawiać i wzajemnie się wysłuchać – i o to chyba raczej winien zadbać Kościół. Dalej: dlaczego biskupi nie proponują wiernym innych sposobów ocalania pamięci aniżeli monument? Na przykład: wsparcia społecznego projektu ustawy o repatriacji Polaków deportowanych i zesłanych w przeszłości przez władze Związku Sowieckiego. Projekt ten przygotował śp. Maciej Płażyński, były marszałek Sejmu, jedna z ofiar smoleńskiej katastrofy. Okazuje się, że na powrót do Ojczyzny czeka w tym momencie około 2,5 tysiąca osób. Kto wie, może wyciągnięta ku nim ręka byłaby najwłaściwszym upamiętnieniem tych, którzy zginęli, lecąc do Katynia?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się