fbpx
Janusz Poniewierski Październik 2014

Jaśmin

„Moja ludzka przygoda była odległa od poszukiwania mitycznego Eldorado, ale otwarła mnie na przestrzeń uniwersalną, ofiarowała możliwość poznania różnorodności świata, nie tłumiąc tęsknoty za krajem ojczystym (…). Dała mi przekonanie, że otrzymałam skarb − wolności myślenia i widzenia świata z wielu stron”.

Artykuł z numeru

Jak wiara zmienia Biblię?

Jak wiara zmienia Biblię?

Nad wspomnieniami Marii Teresy Trân Thi Lài-Wilkanowicz (1929–2014): Z Wietnamu do Polski. Opowieść córki mandaryna, unosi się duch Konfucjusza. Nic dziwnego, wszak jej ojciec – wietnamski mandaryn – będąc chrześcijaninem, za swoje przyjmował także niektóre idee chińskiego filozofa, zwłaszcza te dotyczące wychowania dziewcząt. „Tak więc – pisała autorka książki – dziewczyna wychowana w owym duchu nie podnosi głosu, idąc nie stuka obcasami ani też nie trzaska drzwiami. [A] Ponieważ wie, że przyszłe funkcjonowanie domowego ogniska zależy od jej umiejętności, stara się jak najwcześniej wdrożyć w prace domowe”. Ojciec robił, co mógł, żeby „dyskretnie narzucić dziewczętom wspomniane zasady, nie traktując ich jednakże jak świętości”, ale szybko okazało się, że – na przekór jego wysiłkom – obie „są impulsywne i gadatliwe, a mówią to, co myślą”. I chyba nie do końca odnajdują się w konfucjańskim ideale kobiecości. Być może jakiś wpływ na to miało chrześcijaństwo? Warto bowiem pamiętać, że córki pana Trân Văn Lý przyszły na świat w jednej z najstarszych katolickich rodzin w Wietnamie, a ich przodkowie całkiem niedawno (pod koniec XIX w.) oddawali życie za wiarę. Marię Teresę, noszącą też tradycyjne imię wietnamskie Lài (czyli: Jaśmin), dość wcześnie zafascynowała kultura francuska, żywa w Wietnamie ze względu na kolonizację. Pragnęła się uczyć. Podjęła studia filologiczne na uniwersytecie w Sajgonie, a potem w Paryżu. Odkryła w sobie także temperament społecznikowski. Chciała działać, angażować się w życie Kościoła. Wkrótce – mimo młodego wieku (i na długo przed Soborem Watykańskim II) – zaczęła być kimś znaczącym w kręgach wietnamskich katolików. Powierzano jej ważne misje: była m.in. koordynatorką Międzynarodowej Federacji Intelektualistów Katolickich Pax Romana na Azję Południową-Wschodnią, a także reprezentantką Pax Romana przy UNESCO. Jako przedstawicielka wietnamskich organizacji katolickich brała udział w kongresie apostolstwa świeckich w Rzymie (1957) oraz w kongresach Pax Romana w San Salvador (1957) i Manili (1959).

W drodze do Salwadoru poznała młodego polskiego intelektualistę i działacza katolickiego Stefana Wilkanowicza, który siedem lat później został jej mężem. Jak opowie potem ich córka Marzena, „miłość wybuchła od pierwszego spotkania, przynajmniej jeśli chodzi o Tatę. Myślę, że zakochał się w jednej chwili nie tylko w filigranowej studentce o egzotycznej urodzie, ale w całej azjatyckiej kulturze. Dzieliło ich niemalże wszystko: język, pochodzenie, wychowanie”. I tradycja, zgodnie z którą o losie dziewczyny decydował ojciec (w Wietnamie o rękę Lài starało się 23 kandydatów). Poza tym Wilkanowicz przybywał zza żelaznej kurtyny, a panna Trân zza kurtyny bambusowej (jej ojciec był więźniem politycznym, ofiarą dyktatorskich rządów dawnego przyjaciela, katolika Ngô Đình Diêma).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się