fbpx
Janusz Poniewierski kwiecień 2018

Niezastąpiona

Robiła wszystko, co było akurat do zrobienia. Jej zadania w „Tygodniku” daleko wykraczały poza rolę sekretarki; pełniła raczej ważną w szlacheckich dworach, a dziś całkiem już zapomnianą funkcję ochmistrza.

Artykuł z numeru

Kiedy zaczyna się przemoc?

Kiedy zaczyna się przemoc?

Nekrolog Marii Lach (1917–2002), opublikowany po jej śmierci na łamach „Tygodnika Powszechnego” i podpisany przez redakcję, wciąż robi wrażenie ze względu na siłę zawartych w nim uczuć: „Była powiernikiem redakcyjnych kłopotów z prywatnymi włącznie, przyjacielem każdego z nas, najbardziej szczodrym wsparciem. I jak nikt umiała to wszystko ukrywać, pozostając w cieniu. Marysiu, nie ma dość dobrych słów, by Ci podziękować (…)”

Kim była osoba, którą tak serdeczne żegnano? Autorzy nekrologu nazywają ją „dobrym duchem »Tygodnika«”, kimś, kto „oddawał pismu nie tylko swój czas i talenty, ale i serce”. Tak zapamiętał ją również były redaktor graficzny „TP” Stefan Papp: „Zawsze zajęta, o wszystkim pamiętająca i wobec redaktorów opiekuńcza, była najprawdziwszą duszą redakcji”.

Zawsze zajęta, o wszystkim pamiętająca… Powiedzieć o niej, że była sekretarką, to nic nie powiedzieć. Bo ona w „Tygodniku” pełniła raczej ważną w szlacheckich dworach, a dziś całkiem już zapomnianą funkcję ochmistrza. Kierowała sekretariatem, odbierała telefony,  przyjmowała gości i pilnowała, żeby nikt niepowołany nie wtargnął do gabinetu Naczelnego, rozsyłała gońców i czuwała nad tym, aby pismo bez opóźnień trafiało do drukarni. W czasach gdy każdy artykuł musiała zatwierdzić cenzura, korekta „TP” pracowała poza lokalem redakcji i nie istniała jeszcze poczta elektroniczna, to ostatnie zadanie bywało nieraz dość trudne. A ona spełniała je w sposób perfekcyjny i dla większości redaktorów niemal niezauważalny, „starając się bić swoje rekordy w skracaniu czasu pokonywania drogi między redakcją, urzędem cenzury i drukarnią” (Papp).

Kiedy wszystkim wydawało się, że praca nad nowym numerem „Tygodnika” jest już zakończona, Maria Lach brała się za jego archiwizację – i ocalanie, z myślą o potomnych, tego, co wykreślił cenzor. Sporządzała też roczne spisy treści obejmujące wszystkie teksty (włącznie z listami do redakcji), jakie w kolejnych latach ukazywały się na łamach „TP”. Tytułem wyjaśnienia dodajmy, że mowa tu o latach 60.– 80. XX w., kiedy w „Tygodniku” nikomu nawet się nie śniło o komputerowej bazie danych.

Powściągliwy zazwyczaj Krzysztof Kozłowski powie o niej krótko i dobitnie: „Robiła wszystko, co było akurat do zrobienia”. I nie było w niej ani cienia frustracji, poczucia, że jest niedoceniana bądź wykorzystywana. Spełniała wszelkie oczekiwania (łącznie z budzeniem – przez telefon – spóźniającego się do pracy redaktora). Myślała o wszystkim: także o integrowaniu środowiska związanego z redakcją „TP”. Krystyna Chmielecka-Pawlus zapamięta, że to właśnie Maria Lach – dla ludzi „Tygodnika” po prostu Marysia albo (dla tych młodszych) pani Marysia – „zapoczątkowała zwyczaj organizowania imienin, opłatków, jajeczek czy spotkań noworocznych”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się