fbpx
Janusz Poniewierski lipiec–sierpień 2019

Nie emigruję. Zostaję

Przez lata przekonywano nas, że Kościół tworzą nie tylko osoby duchowne, ale że jesteśmy nim my wszyscy. Pora to wreszcie naprawdę usłyszeć. Najwyższy czas, by z przekonania, iż przysługuje nam miano obywateli Kościoła, wyciągnąć praktyczne wnioski.

Artykuł z numeru

Mikrowyprawy – przygoda jest wszędzie

Mikrowyprawy – przygoda jest wszędzie

Drogi J.,

dotarła do mnie informacja o Twoim – ufam, że nie definitywnym – zerwaniu z Kościołem rzymskokatolickim. Nie ukrywasz, że Twoja decyzja ma związek z emisją filmu Tylko nie mów nikomu. Dobrze rozumiem stan ducha, w jakim się znalazłeś; ja sam po obejrzeniu obrazu braci Sekielskich niemal wpadłem w depresję. Na własne oczy zobaczyłem bowiem zło, jakiego dopuszczali się niektórzy księża, korzystając przy tym ze statusu „pomocników” Boga, „zastępców” Chrystusa – i uświadomiłem sobie, że to, co ujrzałem, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. A działo się to wszystko w Kościele, który obaj kochaliśmy i traktowaliśmy jak „matkę”.

Powtórzę, co napisałem: rozumiem Cię doskonale, sądzę jednak, iż sam grzech ludzi Kościoła – nawet tak straszny, że aż „wołający o pomstę do nieba” – nie skłoniłby Cię do odejścia. Zbyt dobrze pamiętam nasze rozmowy po lekturze Świętego Kościoła grzesznych ludzi pióra nieodżałowanego ks. Jana Kracika i Twoją żarliwą (nierzadko podejmowaną również publicznie) obronę Eklezji: wspólnoty, którą ustanowił sam Chrystus.

Domyślam się zatem, że decydującą rolę w porzuceniu przez Ciebie Kościoła (pojmowanego przede wszystkim jako instytucja) odegrał sposób, w jaki jego hierarchia reagowała na zło popełniane przez osoby duchowne. Podejrzewam, że – widząc cały system tuszowania pedofilii – „poczułeś w końcu wstręt, odrazę i niepohamowaną złość” (to cytat z jednego z listów, zamieszczonych ostatnio w internecie; pokazałeś mi go, mówiąc, że w pełni się z nim solidaryzujesz). Że straciłeś do Kościoła zaufanie. Że masz go już dosyć!

Nie ująłbym tego aż tak ostro, niemniej – przyznaję to – także i we mnie w tych dniach przelała się przysłowiowa czara goryczy. Napełniała się ona powoli, przez lata dość intensywnych kontaktów z Kościołem instytucjonalnym. Aż w końcu zrozumiałem, że nie jestem mu do niczego potrzebny (rzecz jasna, poza poprawianiem statystyk i byciem potencjalnym klientem tego specyficznego „zakładu usług” w branży duchowości). Że on nawet nie ma ochoty mnie wysłuchać; że w ogóle nie jest ciekaw, kim jestem (mówiąc o sobie, mam oczywiście na myśli wielu z nas, szeregowych członków Kościoła – i nie chodzi tu wyłącznie o ludzi świeckich).

Pomimo to – inaczej niż Ty – nie zamierzam z Kościoła odchodzić. Chcę w nim pozostać, bo głęboko wierzę, że – bez względu na grzechy popełniane przez jego „funkcjonariuszy” i obecne w wielu jego strukturach – wciąż jest on wybraną i kochaną „oblubienicą” Chrystusa.

Przekonuje mnie – zasłyszana kiedyś z ust ks. Tomáša Halíka – wizja Jezusa stojącego nad brzegiem Jeziora Galilejskiego i namawiającego apostołów, zmęczonych i wściekłych z powodu nieudanego całonocnego połowu ryb, by podjęli jeszcze jedną próbę. „Można by się spodziewać, że każdego, kto by im tak mówił (…), raczej zrugają i przegonią. Właściwie powinni Mu powiedzieć, żeby sobie poszedł. Ale [oni] mówią: »Ze względu na Twoje imię«, ponieważ to Ty nam to mówisz – spróbujemy raz jeszcze”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się