fbpx
Janusz Poniewierski maj 2010

Wierzę w Kościół, mimo wszystko święty

Przypadki pedofilii wśród księży i zakonników „to, być może, najcięższa próba, jakiej doznaje dziś Kościół” – mówił w kazaniu wielkopostnym, wygłoszonym w obecności Benedykta XVI i jego najbliższych współpracowników, o. Raniero Cantalamessa, kaznodzieja Domu Papieskiego. Oczywiście, nie wolno tego grzechu ludzi Kościoła uogólniać – dodał – „biada jednak, gdy będzie się milczeć” na ten temat!

Artykuł z numeru

Korporacja z ludzką twarzą

Tego akurat – milczenia, tuszowania pedofilii i jej bagatelizowania – nie można zarzucić Papieżowi, choć w ostatnich tygodniach wielu z tego właśnie powodu próbowało postawić obecnego biskupa Rzymu w stan oskarżenia. Wyraźnie szukano nań „haków”, żeby tylko pokazać, iż Joseph Ratzinger – jako arcybiskup Monachium i prefekt Kongregacji Nauki Wiary – nie zawsze stawał na wysokości zadania i, w związku z tym, nie ma dziś prawa do występowania w roli autorytetu moralnego. W tym celu prześwietlono całą jego biografię – i w końcu udało się znaleźć dwa przypadki, które (odpowiednio naświetlone i nagłośnione) mogły stać się pretekstem do obrzucenia go błotem. Po pierwsze, sprawę ks. Murphy’ego ze Stanów Zjednoczonych – kapelana katolickiego ośrodka dla głuchoniemych dzieci – który w latach 1950–1974 dopuścił się czynów pedofilskich. W 1996 roku rozpoczęto przeciwko niemu postępowanie kanoniczne, które powinno zakończyć się redukcją do stanu świeckiego. Tak się jednak nie stało, bo Lawrence Murphy był już wówczas ciężko chory (zmarł w roku 1998) i błagał Stolicę Apostolską o miłosierdzie (chciał umrzeć jako prezbiter), zaś jego sprawa dotyczyła przeszłości, za którą – jak twierdził – od przeszło dwudziestu lat pokutował. W tej sytuacji kierowana przez kard. Ratzingera Kongregacja Nauki Wiary zawiesiła swoje procedury – i, moim zdaniem, biorąc pod uwagę ów kontekst, można to zrozumieć. To zaś, co dziś przy tej okazji dzieje się w mediach, uważam za antypapieską nagonkę. Pikanterii dodaje fakt, że w roli głównego oskarżyciela, bezkrytycznie cytowanego przez „New York Times”, występuje były arcybiskup Milwaukee Rembert Weakland, który musiał ustąpić ze stanowiska ze względów obyczajowych.

Bardziej dyskusyjny jest drugi przypadek, ujawniony przez prasę niemiecką. Otóż Joseph Ratzinger – kiedy był arcybiskupem Monachium – przyjął do swej diecezji ks. Petera Hullermana z Essen, podejrzewanego o molestowanie nieletnich. Ksiądz ten miał poddać się terapii, w której skuteczność w tamtym czasie i w tamtych kręgach powszechnie wierzono, tymczasem niemal od razu skierowano go do pracy duszpasterskiej. Stolica Apostolska i Kościół w Niemczech twierdzą dziś, że decyzję tę – bez wiedzy Ratzingera! – podjął wikariusz generalny ks. Gerhard Gruber. To możliwe, warto jednak pamiętać, że ostateczną odpowiedzialność za diecezję ponosi zawsze jej ordynariusz. Byłoby zatem rzeczą „godną i sprawiedliwą”, gdyby Papież osobiście się do tej sprawy odniósł. Dobrą okazją ku temu – niestety, z tego punktu widzenia nie w pełni wykorzystaną – było ogłoszenie przezeń listu do Kościoła w Irlandii (19 marca) poświęconego skandalowi pedofilii. Listu skądinąd bardzo przejmującego i przepełnionego bólem. Szkoda też, iż Benedykt XVI nie wykorzystał symboliki mycia nóg w czasie liturgii Wielkiego Czwartku. Bo przecież zamiast dwunastu księży, przed którymi ukląkł, mogła się tam znaleźć choć jedna ofiara molestowania. Jednak takich możliwości jest wiele i wciąż mam nadzieję, iż Biskup Rzymu znajdzie sposób, żeby publicznie podjąć jakiś akt skruchy – w imieniu własnym i Kościoła. Moim zdaniem, byłby to gest profetyczny i wielki.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się