fbpx
Beatyfikacja Józefa i Wiktorii Ulmów z Dziećmi (Markowa, 10.09.2023) fot. episkopat.pl (CC BY-NC-SA 2.0)
Beatyfikacja Józefa i Wiktorii Ulmów z Dziećmi (Markowa, 10.09.2023) fot. episkopat.pl (CC BY-NC-SA 2.0)
Janusz Poniewierski

Samarytanie

Kilka tygodni temu kard. Semeraro nazwał rodzinę Ulmów wzorem dla tych, którzy przyjmują uchodźców i imigrantów. Szkoda, że nie rozwinął tej myśli w Markowej w obecności twórców pytań referendalnych, ograniczając się jedynie do przypomnienia gościnności Polaków okazywanej Ukraińcom.

Czytaj także

Placeholder

Tadeusz Markiel

Zagłada domu Trinczerów

Nie wiem, dlaczego rodzinę Ulmów i zamordowanych w ich domu Żydów pogrzebano w osobnych mogiłach. Świadkowie mówią, że usilnie proszono o to niemieckich żandarmów. Może chodziło o szacunek dla przekonań religijnych zamordowanych – i możliwość postawienia krzyża na ich grobie? A może o pragnienie godnego upamiętnienia polskich krewnych i / lub sąsiadów i (w przyszłości) umieszczenie ich w grobowcu rodzinnym, bez żadnych „obcych”? Tak czy inaczej, obie grupy ofiar trafiły do odrębnych mogił, a potem – po ekshumacji – na dwa różne cmentarze. W styczniu 1945 r. Ulmowie spoczęli w Markowej, a ukrywani przez nich Żydzi (w 1947) na leśnym cmentarzu ofiar II wojny światowej w Jagielle-Niechciałkach.

Historia tego – po ludzku zrozumiałego – pośmiertnego rozdzielenia pomordowanych może być potraktowana jak symbol. W pewien sposób pokazuje ona polską pamięć i równocześnie długoletnią niepamięć o martyrologii Polaków i Zagładzie Żydów.

Pisał o tym kiedyś, w wierszu Dwie śmierci, poeta Władysław Szlengel. Widać to także w zainicjowanym wiele lat przed jej wyniesieniem na ołtarze zbiorowym upamiętnianiu rodziny Ulmów. Na początku ratowani przez nich Żydzi bywali traktowani jedynie jako tło, dzięki któremu można było ukazać heroizm Ratujących. Często nie mieli nawet nazwisk, byli po prostu „Żydami”. Z czasem do opinii publicznej przedarła się wiedza o ich tożsamości, poznaliśmy ich nazwiska. Dziś, dzięki beatyfikacji i badaniu dziejów Markowej, znamy także ich imiona, a w przypadku Saula Goldmana i jego synów nawet ich twarze.

Imiona te wybrzmiewały wielokrotnie w czasie uroczystości beatyfikacyjnej w Markowej. I dobrze, że tak się stało, bo przecież u korzenia każdego „samarytańskiego” czynu, takiego jak czyn Ulmów, jest zauważenie bliźniego, nawiązanie z nim relacji, potraktowanie go jak osoby, a nie anonimowego członka zbiorowości, który staje się dla nas jedynie okazją do dobrego działania.

W tym kontekście duże wrażenie wywarła na mnie wizyta niektórych uczestników beatyfikacji (z kardynałami Semeraro i Rysiem oraz rabinem Schudrichem) na cmentarzu w Jagielle-Niechciałkach i międzyreligijna modlitwa w intencji żydowskich ofiar mordu w Markowej. Jak powiedział kard. Grzegorz Ryś, gdybyśmy wyparli tych ludzi z naszej pamięci, stanęlibyśmy po stronie sprawców Zagłady.

Jak sądzę, podobna intencja upamiętnienia wszystkich ofiar przyświecała malarzowi, Mateuszowi Środoniowi, autorowi obrazu Samarytanie z Markowej. Jego dzieło (nazwane przez twórcę ikoną) przedstawia bowiem nie tylko nowych błogosławionych (co warto podkreślić: bez żadnych aureol), ale i ośmioro Żydów, których Ulmom nie udało się uratować. Obu tych śmierci (tak Ratujących, jak i Ratowanych) nie powinniśmy od siebie oddzielać.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się