fbpx
Janusz Poniewierski luty 2013

Uczeń Pascala

O zmarłym siedemdziesiąt lat temu – 23 marca 1943 r. – Karolu Ludwiku Konińskim musiały słyszeć elity intelektualne przedwojennej Polski.

Artykuł z numeru

Narkotyki: protezy duszy

Narkotyki: protezy duszy

Był przecież krytykiem literackim, publicystą zabierającym głos w sprawach społecznych, prozaikiem, wreszcie animatorem życia kulturalnego – w Krakowie, a zwłaszcza w Zakopanem, gdzie przez dłuższy czas mieszkał. Karol Irzykowski umieszczał go nawet w czołówce (pierwszej dziesiątce) polskiej publicystyki. Niestety, nie wszyscy chcieli go wtedy czytać. Ciągnęła się bowiem za nim „zła sława” prasy, w której swoje artykuły zamieszczał. Bo Koniński publikował w pismach endeckich bądź z endecją wyraźnie sympatyzujących, te zaś – wspominał Czesław Miłosz – „do literacko ważnych nie były zaliczane”. Charakterystyczna jest pod tym względem notatka sporządzona w 1936 r. przez Marię Dąbrowską: „Jakiś Koniński przysłał mi ogromne studium o Nocach i dniach aż w czterech numerach »Myśli Narodowej«. W takiej kloace… A studium bardzo piękne”. Gwoli sprawiedliwości dodajmy jednak, że pisarz z czasem swoje stosunki z prasą endecką wyraźnie rozluźnił, a przyczynił się do tego m.in. jego sprzeciw wobec antysemityzmu.

Nie ulega wątpliwości, że Karol L. Koniński był już przed wojną twórcą interesującym (choć – ze wspomnianych wyżej powodów – nie wszyscy mieli świadomość jego talentu). Gdyby tylko na krytyce literackiej, publicystyce społeczno-politycznej oraz pisaniu opowiadań poprzestał, zasłużyłby tym samym, by nota na jego temat znalazła się dziś w Polskim Słowniku Biograficznym, żeby badacze dwudziestolecia międzywojennego (i studenci) od czasu do czasu poświęcali mu swoje rozprawy, zaś jego nazwisko regularnie pojawiało się w przypisach i indeksach osobowych. I byłby Koniński niczym piękny martwy motyl w zbiorach entomologów.

Tymczasem pisarz ten wciąż przyciąga i fascynuje coraz to nowych czytelników, choć nie ma ich znowu tak wielu, bo jest to myśliciel niezwykle wymagający. Niektórzy – zachowując, rzecz jasna, proporcje – widzą w nim ucznia i naśladowcę Pascala, a to przede wszystkim dzięki tekstom opublikowanym już po jego śmierci, pisanym w czasie wojny, w chorobie, i stanowiącym owoc przemyśleń religijno-filozoficznych. Relacji świadków – takich jak ks. Ferdynand Machay, autor Wspomnień o przyjacielu Hiobie – zawdzięczamy wiedzę o tym, jak owe „myśli” powstawały, tj. jak wyglądał proces ich zapisywania. Autor, uwięziony w gorsecie ortopedycznym i z trudem poruszający dłońmi, kreślił je na kawałkach papieru, które wrzucał następnie do stojącego przy łóżku pudełka. Używał przy tym przyborów pisarskich, jakie miał akurat pod ręką: zdartych stalówek, wytwarzanego domowym sposobem atramentu, twardego ołówka… Tak rodziły się jego najważniejsze – jak się dziś okazuje – dzieła: Nox atra, Ex labyrintho, Uwagi 1940-1942, z benedyktyńską cierpliwością odcyfrowywane potem przez najbliższą rodzinę pisarza oraz przez redaktora „Tygodnika Powszechnego” Bronisława Mamonia, którego zasług dla ocalenia twórczości Karola L. Konińskiego i przekazania jej następnym pokoleniom nie sposób przecenić.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się