fbpx
Janusz Poniewierski lipiec-sierpień 2008

Rozmaitości

Odkąd dowiedziałem się o amerykańskim Święcie Dziękczynienia, pragnąłem, żeby takie święto mogło być obchodzone również w Polsce. I doczekałem się. Począwszy od tego roku, z inicjatywy arcybiskupa Kazimierza Nycza, możemy obchodzić pierwszą niedzielę czerwca jako Dzień Dziękczynienia.

Artykuł z numeru

Świat patrzy na Chiny

I choć abp Nycz mógł ustanowić ów Dzień jedynie na terenie archidiecezji warszawskiej, nie tracę nadziei, że z czasem przekonają się doń inni biskupi diecezjalni. Bo jest to święto głęboko religijne (a jednocześnie ponadkonfesyjne), w ramach którego stworzony człowiek dziękuje Stwórcy, a uczestnik ludzkiego dramatu – Opatrzności, Panu historii.

Dzień Dziękczynienia to z założenia czas radości i wdzięczności. Trudno nie zauważyć, że w polskiej (społecznej – nie osobistej) wrażliwości religijnej takich postaw było dotychczas zbyt mało. A i słowa, jakie przy tej okazji napisał do Polaków abp Kazimierz Nycz (jego list miał być odczytany w kościołach w całej Polsce), płynęły dotąd z ust hierarchów zdecydowanie za rzadko: ,,Dziękuję, że jesteście, że trwacie w (…) Kościele, wspieracie go…”.

Nowe święto zostało powiązane z budową Świątyni Opatrzności Bożej. Moim zdaniem, abp Nycz, który tę inwestycję odziedziczył po swoim poprzedniku, teraz ją w pewnym sensie uratował. Trudno było bowiem kontynuować budowę, której sensu nie rozumiano (chodziło o wypełnienie dość abstrakcyjnego – z punktu widzenia ludzi współczesnych – ślubowania złożonego ponad dwieście lat temu). Co innego, gdy ów sens przestanie być abstrakcyjny i stanie się potrzebą serca. Organizatorzy Dnia Dziękczynienia na każdym kroku podkreślali więc, że ,,naszym prawdziwym wotum są nie mury, ale Polska Bogu wdzięczna”, zaś świątynia w Wilanowie będzie materialnym wyrazem tej naszej wdzięczności – nie tylko za to, za co chcieli Bogu podziękować nasi prapradziadowie (Konstytucja 3 Maja), ale i za ,,wielkie dzieła Boże”, które wydarzyły się na naszych oczach (m.in. za niepodległość Polski i za papieża Jana Pawła II).

Podjętą przez Benedykta XVI na początku jego pontyfikatu decyzję, by uroczystościom beatyfikacyjnym nie musiał każdorazowo przewodniczyć papież, przyjąłem z radością, widząc w niej znak decentralizacji Kościoła rzymskokatolickiego. Niestety, okazało się, że – jak zawsze – ,,kij ma dwa końce”. Kiedy bowiem imię nowego błogosławionego ogłaszał Ojciec Święty, Kościół (tu myślę przede wszystkim o Kościele w Polsce, bo go znam) traktował to jak wydarzenie, w uroczystościach nierzadko uczestniczyli czołowi politycy, głośno o tym było w mediach – nie tylko katolickich. A teraz?

Oto we Lwowie odbyła się niedawno (24 V) beatyfikacja polskiej zakonnicy, szarytki, s. Marty Wieckiej – jednak uroczystość ta (a przede wszystkim świadectwo złożone przez Siostrę Martę – bo o to przecież chodzi, nie o rytuał) przemknęła przez polski Kościół niemalże niepostrzeżenie. Szkoda. Bo mamy tu do czynienia ze Świętą, która miałaby nam wszystkim wiele do powiedzenia.

Marta Wiecka (1874-1904) była pielęgniarką, oddaną służbie chorym. Mimo młodego wieku już za życia nazywano ją ,,świętą siostrą” i ,,matuszką”. Umarła na tyfus, a zaraziła się tą chorobą, kiedy dezynfekowała izolatkę, zastępując w tej czynności świeckiego pracownika szpitala, ojca rodziny. Warto dodać, że swą posługą siostry miłosierdzia Wiecka obejmowała nie tylko ciała chorych, ale i ich dusze – wolny czas spędzała, rozmawiając z chorymi, katechizując, czuwając przy ich łóżkach na modlitwie – zwłaszcza kiedy umierali.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się