fbpx
Janusz Poniewierski wrzesień 2016

„Tu i tam – zawsze wasz”

„Pozostawiając Pana Jezusa i idąc służyć potrzebującym, tak naprawdę wracasz do Jezusa”. Taki był rdzeń duchowości Kardynała Franciszka. „Jeśli się nie klęknie przed człowiekiem jak przed Bogiem, to nic z tego nie będzie” – mówił.

Artykuł z numeru

Zrozumieć piękno

Zrozumieć piękno

Długi, bez mała 27-letni, pontyfikat kard. Franciszka Macharskiego nie należał do łatwych. Jego nominację w grudniu 1978 r. w wielu środowiskach przyjęto bez entuzjazmu. Był wtedy człowiekiem stosunkowo młodym; dla niektórych za młodym: dopiero co stuknęła mu pięćdziesiątka. Nie posiadał żadnego doświadczenia w rządzeniu Kościołem: pełnił wprawdzie funkcję rektora seminarium duchownego, ale wcześniej nie był biskupem pomocniczym ani nawet proboszczem. A czasy były dla Kościoła trudne. Zasadne wydawało się pytanie: czy da sobie radę? Lękał się o to ponoć sam prymas Wyszyński. Macharskiego nagminnie porównywano wówczas z jego poprzednikami: Karolem Wojtyłą, którego wielkość dostrzegł – i docenił – Kościół powszechny w trakcie październikowego konklawe, i z otoczonym legendą Adamem Sapiehą. A on chciał być sobą. Jego elastyczność i umiejętność zawierania kompromisów przydała się Kościołowi już w trakcie przygotowań do pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Władze komunistyczne nie chciały się zgodzić, aby odbyła się ona w maju 1979 r., w uroczystość św. Stanisława – biskupa, który zginął z rąk króla. Gdy negocjacje utknęły w martwym punkcie, Macharski zaproponował przesunięcie wizyty papieża o miesiąc. A ponieważ właśnie w czerwcu przypadały Zielone Świątki, możemy dziś powiedzieć, że to w pewnym sensie Kardynałowi zawdzięczamy papieską modlitwę o nowe zstąpienie Ducha i „odnowienie tej ziemi” oraz pamiętne „bierzmowanie dziejów”.

Swoistym egzaminem dojrzałości okazało się dlań wprowadzenie stanu wojennego (grudzień 1981). I choć część opinii publicznej miała mu za złe zbytnią „miękkość” w kontaktach z komunistami, konsekwentnie robił to, co uważał za swoją powinność: otaczał opieką duszpasterską, materialną i prawną uwięzionych i internowanych – i osobiście ich odwiedzał. Apelował do społeczeństwa o rozwagę, a do władz o podjęcie dialogu z Solidarnością. Na forum Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, ale także w bezpośrednich rozmowach z rządzącymi Polską generałami (o czym dowiedzieliśmy się dopiero po latach) piętnował łamanie praw człowieka i dopominał się o złagodzenie rygorów stanu wojennego. Próbowano go uciszać. Już 6 stycznia 1982 r. publicznie cytował otrzymany właśnie anonim: „Pamiętaj, co spotkało twego poprzednika, Stanisława Szczepanowskiego, i arcybiskupa Romero z San Salwadoru!”. Nadawcy owego listu odpowiadał: „Pamiętam, ze czcią pamiętam…”. Za wroga Polski Ludowej uznawał go ponoć sam gen. Jaruzelski.

 

***

Macharski nie był jednak typem opozycjonisty. Jak wspominał niegdyś ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, „nie krył swej dezaprobaty dla zaangażowania księży w Solidarność, ale też nie torpedował [ich] działań. (…) Po prostu miał dystans do angażowania się w sprawy stricte polityczne, ale nie miał nic przeciwko naszej posłudze wśród strajkujących”. Mimo nieuniknionego na tym stanowisku uwikłania w politykę – przed czym się przez całe życie bronił – kard. Macharski patrzył na historię jak człowiek wiary. To właśnie dlatego na wieść o stanie wojennym zwrócił się do papieża z prośbą o szybką kanonizację o. Maksymiliana Kolbego, symbolu zwycięstwa miłości nad nienawiścią, oraz o beatyfikację br. Alberta Chmielowskiego, „patrona heroizmu w wyrzeczeniu się rewolucyjnego gwałtu (…) i wyboru miłości jako większej wolności”. Zdaniem ks. Grzegorza Rysia chodziło mu wtedy o jasny znak: „o pokazanie ludzi, którzy zachowali swe człowieczeństwo w zderzeniu z przemocą i niesprawiedliwością, nie ulegając pokusie zemsty i agresji. Komunizm musiał przegrać, ale istotne pytanie brzmiało: kim będą ludzie, którzy go przeżyją?”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się