fbpx
Jacob Maris, Obcięty wiatrak, 1872 r., Rijksmuseum, Amsterdam
Piotr Oczko lipiec–sierpień 2019

Pod skrzydłami wiatraków

Wietrzny młyn ma status nieomal metafizyczny, łączy ziemię i zaświaty, dlatego interpretowany jest jako znak boskiego ładu, przymierza pomiędzy Bogiem i człowiekiem. Ale jest również symbolem świeckiego porządku świata, sprawnie działającego państwa, dobrobytu, wreszcie potęgi ludzkiego rozumu, który zaprzęga do pracy żywioły.

Artykuł z numeru

Mikrowyprawy – przygoda jest wszędzie

Mikrowyprawy – przygoda jest wszędzie

Moja licealna polonistka miała pewną teorię: większość ludzi rozpoczyna swoje fascynacje sztuką od impresjonistów (i zatrzymuje się na tym etapie), część z nich dochodzi potem do secesji, a prawdziwi koneserzy kończą na rokoku. Miała chyba rację, choć dodałbym, że jest jeszcze kolejny stopień estetycznego wtajemniczenia: pozornie nudny klasycyzm. Ja sam od początku utknąłem w baroku i nigdy impresjonistów nie zaliczyłem; bynajmniej nie za sprawą jakiegoś szczególnego wyrafinowania, tylko z wrodzonej zachowawczości i miłości do mimesis. Kiedy na szkolnej wycieczce koleżanki i koledzy w zachwycie rozbiegli się po paryskim Musée d’Orsay, usiadłem na sofie i wyciągnąłem książkę z plecaka. Nie miałem ochoty na oglądanie tego krzykliwego paskudztwa. Dopiero po wielu latach pojawił się w moim życiu szary duński odmieniec, Vilhelm Hammershøi – zapatrzony zresztą w XVII-wiecznych Holendrów. Znacznie więcej czasu zajęło mi polubienie szkoły haskiej.

To nazwa grupy kilkudziesięciu malarzy tworzących w Hadze w II poł. XIX w. Inspirowali się oni francuskimi pejzażystami z Barbizon, od których wzięli zwyczaj malowania w plenerze oraz zamiłowanie do rodzimych, intymnych krajobrazów wiejskich. Tak samo jak barbizończycy, zerwali też z tradycją romantycznych, wyidealizowanych landszaftów. Naśladowali za to warsztat holenderskich wielkich mistrzów z XVII stulecia, w podobny sposób wykorzystując światło i spiętrzając chmury nad horyzontem. Artyści z Hagi (przynajmniej w pierwszym okresie) stosowali kolory niemal wyłącznie ciemne i zgaszone, przez co szybko zaczęto mówić o szkole szarej, grijze school, lub wręcz o „malarstwie złej pogody”. Tak lubiane przez nich mżawka, szarówka i mgła oraz stalowe niebo potęgowały nostalgiczny północny ton pejzaży.

W amsterdamskim Rijksmuseum wisi Obcięty wiatrak Jacoba Marisa, twórcy należącego do najważniejszych przedstawicieli haskiej grupy. Obraz jest całkiem spory (45 × 112,5 cm), datowany na 1872 r. Widzimy na nim kanał, kobiecą postać zmierzającą błotnistą drogą w stronę mostu, kilka ceglanych domków i wiatrak stojący niegdyś przy haskim Noord-West-Buitensingel, który Maris przedstawiał zresztą wielokrotnie. Tu jednak młyn został dramatycznie wykadrowany i okaleczony – pozbawiony skrzydeł. Od razu przyszły mi do głowy dziesiątki symbolicznych kulturowych interpretacji (cóż, takie skrzywienie zawodowe), ale wyjaśnienie okazało się, jak zwykle w takich przypadkach, banalne. Artysta namalował to, co akurat widział z okna; mieszkał przecież nieopodal.

Wypada mi uczynić tutaj pewne wyznanie: na punkcie wiatraków mam poważną obsesję. Wspinam się na nie, fotografuję, gromadzę o nich książki. Kiedy dowiedziałem się, że pewna pani profesor z Lublina w wiatraku urządziła sobie letnią siedzibę, raz po raz (zresztą bez większych nadziei na zakup) przeglądam internetowe oferty zabytkowych nieruchomości.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się