Dziś mamy prawo dotyczące strajków (poboczną kwestią jest fakt, że w obecnym systemie prawnym legalny strajk ciężko przeprowadzić), wtedy do strajkujących wzywano żandarmerię, wojsko i kozaków. Nie po to, by postraszyć.
Pierwszy strajk na taką skalę wymagał niespotykanych dotąd zabiegów. Szpularki musiały namówić załogę do porzucenia pracy, ale i wymyślić sposób komunikowania się i przemieszczania, strategie i postulaty. Na początku chodziło im o uniknięcie obniżek pensji, po dwóch dniach strajkujący i strajkujące spisali więcej żądań: domagali się podwyżek płac, skrócenia dnia roboczego, uregulowania pracy dzieci. I choć historycy lubią podkreślać, że szpularkom pomagali mężowie, bracia, synowie, to impuls bezsprzecznie był żeński.
Mieszkający w Żyrardowie tłumacz Paweł Hulka-Laskowski wspominał, że ten pierwszy strajk obrósł legendą i stał się zaczynem wielu kolejnych – po nim żyrardowscy robotnicy umieli strajkować. W latach 20. i 30. XX w., w czasach wielkiego kryzysu, strajki przetaczały się przez żyrardowskie zakłady raz po raz, choć nie miały w sobie tak wyraźnego żeńskiego pierwiastka.
Żeński pierwiastek doszedł do głosu latem 1947 r., gdy pracownice przędzalni i tkalni strajkowały przeciwko obniżce wynagrodzeń. Domagały się też mąki, mięsa i mydła.
Kierownictwo zakładów i partyjni aktywiści nie chcieli jednak nawet nazwać tych działań strajkiem, sugerując, że akcja przygotowana przez kobiety nie może być zorganizowana i celowa. O przygotowaniach, z których zdawali sobie sprawę, mówili z lekceważeniem, sugerując, że to hormony, histeria kilku kobiet.
„Histeryczki” wypracowały więc strategie oparte na tradycyjnym podziale płci. Centralą strajku uczyniły żeńską toaletę. Tam się zamykały, korzystając z tego, że towarzysze nie byli na tyle postępowi, by przekroczyć próg damskiego wychodka, tam też ustalały postulaty.
Przypominają mi się tamte strajki, gdy obserwuję protesty, które przelewają się przez polskie miasta od czasu ogłoszenia wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie dopuszczalności aborcji ze względów embriopatologicznych. Także przez Żyrardów i wiele innych miast, które od lat były obywatelsko uśpione.
Kiedyś strajki miały podłoże pracownicze, dziś kontekst się poszerzył. Protesty, które zaczęły się 22 października, czerpią też z innej energii – przede wszystkim młodych osób, tych, o których przez lata mówiono, że brak im zaangażowania. To one niespodziewanie wyszły na ulice mniejszych i większych miast, zanosząc tam muzykę, taniec i dowcip. Centralą strajku jest Internet. Hasła są przemyślane. Obrazoburcze? Dla niektórych pewnie tak. Ale i dowcipne, zróżnicowane, pisane współczesnym językiem, odwołujące się do popkultury. Do megafonów krzyczą kobiety, w pierwszych rzędach idą kobiety, kobiety blokują ruch na głównych ulicach miast. Wiele osób powtarza, że to gniew kobiet pociągnął te masy ludzi.
Myślę, że nie tylko. Badania, które na początku XX w. przeprowadzono wśród brytyjskich robotnic, wykazały, że to, co znajdywały w pracy: bliskość, kontakt z innymi ludźmi, solidaryzm, mogło im kompensować niedostatki fizycznych warunków jej wykonywania. Myślę, że to właśnie pomogło się zorganizować żyrardowskim szpularkom, a po nich wielu innym kobietom.
Ostatecznie strajki kobiet, niezależnie od tego, czy organizowano je 150 lat temu czy dziś, mają pewne uniwersalne strategie: solidarność, wsparcie, troskę. Da się je zapisać w jednym haśle, moim ulubionym: „Nigdy nie będziesz szła sama”.