fbpx
fot. Anna Liminiowicz
Olga Gitkiewicz kwiecień 2020

Skrzynka z narzędziami

Co roku przed 1 lutego minister edukacji publikuje tzw. prognozę zapotrzebowania na pracowników, innymi słowy – listę zawodów przyszłościowych. Na tegorocznej znalazły się 24 profesje. Na samej górze: automatyk, elektromechanik, elektronik, elektryk, kierowca mechanik, mechanik-monter maszyn i urządzeń, mechatronik, murarz-tynkarz, operator maszyn, technik budowy dróg. Patrzę na nią i zastanawiam się, czy to na pewno zawody przyszłości, czy może próby załatania dziur w teraźniejszości.

Artykuł z numeru

Duchowe  światy Olgi Tokarczuk

Duchowe  światy Olgi Tokarczuk

Kilka tygodni temu moi synowie wręczyli mi kolorową ulotkę. „Zaprogramuj swoją przyszłość – zachęcała. – Możesz dołączyć do najlepszych”.

Reklamowała kursy programowania dla dzieci i młodzieży. Zapisałam starszego na próbne zajęcia, młodszy nie kwalifikował się wiekowo, ale i tak ma zajęcia z kodowania w szkole. Podobne są w wielu placówkach.

To dobrze – według raportów Międzynarodowej Organizacji Pracy dzieciaki powinny kształcić się cyfrowo i technologicznie, bo to najlepiej przygotuje je na zmiany zachodzące na rynku pracy.

Na zajęcia z programowania w naszym mieście przyszli tylko chłopcy, co każe mi się martwić o zawodową przyszłość dziewczynek.

Ale martwię się też o moich synów. Z wielu prognoz wynika, że średnia długość życia dzieci urodzonych pod koniec pierwszej dekady XXI w. przekroczy 100 lat. Trzy czwarte spośród nich będą pracowały w zawodach, które jeszcze nie istnieją.

To mogłaby być optymistyczna wizja, ale zakłócają ją inne prognozy.

W listopadzie, w 40. rocznicę pierwszej międzynarodowej konferencji klimatycznej, ponad 11 tys. naukowców ze 153 krajów podpisało się pod raportem o fatalnych skutkach zmian klimatu. Aby zapewnić zrównoważoną przyszłość, musimy zmienić sposób, w jaki żyjemy – napisali w dokumencie.

Ich zdaniem nie wystarczą już systemowe zmiany w gospodarce, wszyscy powinniśmy zmienić styl życia: jeść mniej mięsa, zahamować wycinanie lasów, rzadziej podróżować.

Powinniśmy też zmienić podejście do pracy. Zrównoważone społeczeństwo pracuje krócej, uważają  eksperci z think tanku Authonomy. I nie chodzi tylko o zachowanie nieco przereklamowanego work life balance. Krótszy tydzień pracy to mniej dojazdów, mniej zużytej energii, mniej produkowanych i przewożonych towarów, mniej dwutlenku węgla. Poza tym wysokie temperatury – a z takimi będziemy mieć coraz częściej do czynienia – uniemożliwiają pracę, nie tylko efektywną, ale pracę w ogóle. Powodują zawały, udary, osłabienie, kłopoty z koncentracją.

Moi synowie, według wszelkiego prawdopodobieństwa, wejdą na rynek pracy za 10, może za 15 lat, a zatem w czasie, który dla większości europejskich krajów będzie sprawdzianem z wywiązywania się ze zobowiązań klimatycznych.

Jeżeli ten sprawdzian zdamy, jeśli przejdziemy na gospodarkę niskoemisyjną, pojawią się zielone miejsca pracy – pewnie sporo w energetyce. I wtedy te wszystkie narzędzia, które dziś do swojej podręcznej skrzynki wkładają moi synowie, mogą się przydać.

Ale wydaje mi się, że nie uczymy się zbyt systematycznie, i coraz częściej skłaniam się ku myśli, że sprawdzian oblejemy, a wtedy rynek pracy zostanie zdemolowany.

Jak wtedy będzie wyglądać ministerialna prognoza zapotrzebowania na pracowników?

Co moi synowie zrobią z tym swoim technologicznym przygotowaniem, z tym zaufaniem do systemów informatycznych i kodowania? Może podzespoły i elektronikę w ich skrzynce z narzędziami zasypie piach. Może nie będą mogli pracować, bo nie będzie ani pracy, ani zawodów.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się