fbpx
fot. Anna Liminowicz
Olga Gitkiewicz luty 2020

Robot szuka pracy

W XIX w. ludzie przeszli z przydomowych manufaktur do fabryk. Dokąd pójdziemy my, gdy nasze miejsca w fabrykach i urzędach zajmą roboty?

Artykuł z numeru

My, rodzice osób LGBT+

My, rodzice osób LGBT+

Ktoś mi niedawno powiedział, że lubi tankować na automatycznej stacji paliw. Przykłada kartę do czytnika, wybiera kwotę, nie musi odpowiadać na pytania, czy weźmie jeszcze hot doga albo coś z oferty promocyjnej. Ktoś inny – że w sklepie nigdy nie skorzysta z kasy samoobsługowej. Będzie stał w najdłuższej nawet kolejce do tradycyjnej kasy, bo nie chce, żeby maszyny zabierały ludziom pracę.

Przypomnieli mi się luddyści, chałupnicy, którzy na początku XIX w. widzieli w mechanizacji produkcji zagrożenie, uważali, że stracą zlecenia. Nocami napadali na fabryki, żeby niszczyć maszyny tkackie. Wbrew obawom luddystów rewolucja przemysłowa przyniosła gwałtowny przyrost miejsc pracy. Ale przyszły z nią jeszcze inne zmiany – sama istota pracy się zmieniła. Z domowych warsztatów ludzie przenieśli się do hal fabrycznych, pojawiły się nowe zawody i nowe relacje społeczne.

Człowiek wprawdzie musiał dostosowywać tempo i sposób pracy do maszyny, ale wciąż pozostawał tym, kto maszyną kieruje. Dziś w rozmowach o przyszłości pracy dominuje słowo „zastąpić” – zastanawiamy się nie tylko, czy, ale kiedy zastąpią nas roboty.

Powoli już nas zastępują – z raportu McKinsey Global Institute wynika jednak, że ten proces przyspieszy i w ciągu najbliższych 10 lat roboty zajmą 800 mln miejsc pracy. Zwłaszcza pracownicy w krajach rozwiniętych będą musieli ustąpić im miejsca.

Czy za dekadę felietony będą pisać maszyny?

W agencji prasowej Associated Press niektóre depesze już dziś są pisane przez aplikacje. Całkiem niedawno aplikacja Xiao Bing opublikowała w internecie kilka tysięcy wierszy i wydała tomik Słońce straciło szklane okna. I choć krytycy odmawiają tej twórczości jakichkolwiek walorów literackich, jest to pierwsza książka napisana przez robota.

Najwięcej robotów wykonuje jednak zadania o powtarzalnym charakterze, w fabrykach i w usługach.

W Japonii w parku rozrywki w Sasebo w 2015 r. zaczął działać hotel Henn-na, a roboty stanowiły prawie cały jego personel. Robotyczny konsjerż otwierał drzwi, w recepcji czekała recepcjonistka-androidka, robotyczny tragarz podrzucał bagaże do pokoju. Rok temu okazało się, że połowę z prawie 250 robotów trzeba zwolnić, bo średnio radziły sobie z obowiązkami: nadmiernie często dopytywały się, czy goście nie potrzebują pomocy, gubiły się w hotelu, zawieszały i psuły. Trzeba je było zastąpić ludźmi.

Optymistyczne?

Zatrudnienie robotów w hotelu Henn-na było chwytem marketingowym, ale miało też obniżyć koszty pracy o 90%. W gruncie rzeczy każda rewolucja na rynku pracy temu właśnie służy – zmniejszeniu kosztów pracy.

A jeśli już o nich mowa, w Polsce wciąż nie ubywa umów cywilnoprawnych, co prowadzi do wniosku, że nasi przedsiębiorcy szukają przede wszystkim oszczędności. Czy będą gotowi inwestować w rozwój nowych technologii i zatrudnianie robotów?

Niektórzy analitycy uważają, że tak. Bo robot to wspaniały pracownik. Nie potrzebuje odpoczynku, szybko się uczy, nie pójdzie na zwolnienie, na urlop rodzicielski, nie przystąpi do związku zawodowego, nawet jeśli nie zapłaci mu się za nadgodziny. Właściwie to w ogóle nie trzeba mu płacić. W przypadku takiego pracownika nie trzeba też – przynajmniej na razie – martwić się formą umowy i składkami na ubezpieczenie społeczne.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się