fbpx
fot. Anna Liminiowicz
Olga Gitkiewicz styczeń 2021

Akrobaci już tu nie mieszkają

Przyszli, gdy przestało padać, jakoś po jedenastej. Obaj w naciągniętych na głowę kapturach, nieśli podłużny tłumok i gdyby nie pora, miałabym pewnie kryminalne skojarzenia. Rozwinęli go, zarzucili, a potem ten nieco wyższy odsunął się kilka kroków, oparł o ściankę garażu, wyciągnął z kieszeni smartfon i zaczął pykać, gestem ponaglając tego niższego.

Artykuł z numeru

Którędy do snu?

Czytaj także

z Janem Rylkem rozmawia Katarzyna Pawlicka

Powalczmy o naszą okolicę

Wtedy zdałam sobie sprawę, że mam pod blokiem trzepak. Ten najprostszy, prostokątny, bez udziwnień: dwie pionowe rurki, na wysokości dwóch metrów łącząca je poprzeczka, obok zespawany z prętów niski stolik do odkładania dywanów.

Mieszkam na tym osiedlu niecały rok, ale dopiero tamtego dnia zobaczyłam całą tę sekwencję, tak typowy kiedyś układ: zakręt – śmietnik – trzepak – drzewo – garaże. Jeszcze nie wiedziałam, co mi w tym obrazku nie pasuje, dopiero po chwili zrozumiałam: na oko dwunastoletni dzieciak używał trzepaka w celu zgodnym z przeznaczeniem. Dodatkowo ktoś chyba odpiłował środkową poprzeczkę.

W poł. lat 70. XX w. fotoreporterka Anna Musiałówna sfotografowała warszawskie osiedle Za Żelazną Bramą. Reportaż ukazał się w piśmie „ITD” pod tytułem Betonowa Pustynia.

Na zdjęciach widać ogromne corbusierowskie osiedle w centrum stolicy, wysoką zabudowę, oddalone od siebie budynki, a pomiędzy nimi przestrzeń wspólną typu puszta. Sucha ziemia, trochę piachu, plac zabaw zaaranżowany z betonowych kręgów. I trzepak, stosownie do tytułu materiału częściowo betonowy: w dwie masywne bryły kompozytu wetknięto dwie poprzeczki, na których sterczy grupa dzieci. Obok kłuje w oczy namalowane farbą ogłoszenie: „GODZINY TRZEPANIA 8–11, 16–20”.

Kilkanaście lat później, na innym mazowieckim osiedlu, podeszłam do klasycznego stalowego trzepaka, zrobiłam fikołka w przód, a potem podciągnęłam się na rękach. Ktoś się przesunął, żebym mogła usiąść na środkowej barierce, i tak zostałam akrobatką z miejscem zameldowania na trzepaku.

Pozostali lokatorzy byli mniej więcej stali, z rzadka tylko ktoś stawiał na wynajem krótkoterminowy. Od rana do późnego wieczora, w miejscu kompletnie abstrakcyjnym, pomiędzy komórkami i zakrytym betonowymi płytami rowem, urządzaliśmy igrzyska olimpijskie w akrobatyce, wymyślaliśmy nowe metody wspinaczki, spiskowaliśmy i jedliśmy słonecznik. Albo po prostu gapiliśmy się na niebo.

Nieopodal zarastała zielskiem piaskownica, ale nawet nie patrzyliśmy w tamtą stronę. Trzepak to był świat, to była kraina do góry nogami, w której nie działała grawitacja. To był nasz dystrykt trzy metry na dwa, wydzierżawiony od dorosłych i przestrojony na nasze potrzeby. Z rzadka zjawiali się prawowici właściciele i nas przeganiali, ale zaraz wracaliśmy.

Czasem rdzewiał, więc ktoś go malował, pojawiały się kolejne warstwy nierównej farby.

Wciąż pamiętam ten rdzawożelazny zapach na rękach. I to, że wieczorami wyczesywałam z włosów piasek i kurz.

Trzepak był też dorastaniem. Kiedy zrobiłam ostatnie salto do tyłu, miałam już krótkie włosy i swoje sprawy. Nie widziałam, jak kolejne roczniki dzieci schodziły z barierek, żeby już nie wrócić, nie zauważyłam, kiedy zabrakło kolejnych warstw farby.

To się przecież nie stało nagle, w przeciwieństwie do hekatomby trzepaków w Dąbrowie Górniczej. Wiosną 2017 r., jednego dnia, z tamtejszych miejskich osiedli zniknęło ponad 60 trzepaków. Magistrat uznał, że są zbędne, a nawet niebezpieczne. W dodatku nie było wiadomo, kto właściwie ma się zajmować ich konserwacją, postanowiono więc wszystkie wyciąć.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się