fbpx
fot. A. Kozak / Agencja Gazeta
Anna Mateja styczeń 2021

Instrukcja obsługi szalupy

Pewnego dnia zapytano mnie, jaka jest moja misja zawodowa. „Skąd mam wiedzieć?” – odpowiedziałem i zacząłem się zastanawiać nad tym, co mną kieruje, kiedy wybieram takie, a nie inne wyzwania. Ustaliłem, że interesuje mnie szukanie alternatywnych rozwiązań dla ludzi, którzy nie mieszczą się w systemie.

Artykuł z numeru

Którędy do snu?

Czytaj także

Anna Mateja

Naiwni wierzą zawsze

Historię o poszukiwaniu misji zawodowej Aureliusz Leżeński – dyplomowany coach i specjalista z zakresu human resources – ma „spakowaną”, czyli gotową do opowiedzenia na wykładach o „wartości i misji”. Jako fachowiec od rozwoju zawodowego i zarządzania zmianami opowieścią o osobistych dylematach odpowiada na pytanie, jak znaleźć sens w pracy, której głównym celem jest generowanie zysków. Wie, o czym mówi, bo napięcie wynikłe z rozważań nad sensem życia pojawiło się u niego zaledwie kilka miesięcy po rozpoczęciu pracy w korporacji.

Wcześniej przez wiele lat uczył języka polskiego i był dyrektorem II Liceum Społecznego w Warszawie. Misja była oczywista: praca z młodzieżą, która nie chciała albo nie potrafiła zmieścić się w standardach publicznego szkolnictwa. Co może być misją pełnomocnika zarządu ds. szkoleń i rozwoju zasobów ludzkich w Empiku? Zyski osiągane ze sprzedaży kultury, których oczekują udziałowcy? O pomoc w szukaniu odpowiedzi na te pytania poprosił coacha. Konkluzja, do której doszli, spowodowała, że niepokój Leżeńskiego o to, czy aby nie popełnił błędu życiowego, zamieniając lekcje na szkolenia, minął. Skoro w życiu zawodowym najważniejsze jest dla niego humanizowanie systemu – czyli wprowadzanie takich zmian, które byłyby dobre i dla systemu, i dla ludzi w nim funkcjonujących – nie ma znaczenia, o jaki system chodzi.

„Poczułem, że praca w Empiku ma sens” – opowiada po latach. Młodzi ludzie rozpoczynający tam pracę potrzebowali przecież wsparcia tak samo jak jego dawni uczniowie, którzy nie potrafili zagrzać miejsca w żadnym liceum publicznym. Menadżerów mógł z kolei uczyć współpracy i rozwiązywania konfliktów równie skutecznie, jak kiedyś robił to w szkole wobec nauczycieli.

*

Kiedy Leżeński stawiał kolejny krok na HR-owej ścieżce, był już certyfikowanym coachem i zastanawiał się, jak zbudować w firmach system idealny. Dzisiaj nazywany „turkusową organizacją”, opiera się na przekonaniu, że przełożony może być coachem dla podwładnego. Kimś, kto nie tylko rozlicza z wyników, ale też zapewnia wsparcie, dla kogo zaufanie jest ważniejsze niż kontrola. Odpowiedzialność za własne zadanie do wykonania staje się z kolei istotniejsza od miejsca zajmowanego w firmowej hierarchii.

„Praca w obszarze HR-u dawała mi tyle satysfakcji, ile stawiała wyzwań – zapewnia Leżeński. – Ale po pracy łapałem się na myśleniu, że to wciąż tylko biznes, czyli wskaźniki, budżety, cele, na których wyznaczenie miałem niewielki wpływ. Zauważyłem, że brakuje mi pracy z młodzieżą”.

Zaproponował grupie znajomych, z którymi 10 lat wcześniej zakładał liceum społeczne, żeby zrobili coś razem, np. powołali do życia fundację. Pomysł się spodobał. Ale komu mieliby pomagać? Kiedy w maju 1989 r. Krystyna Starczewska, pionierka szkolnictwa społecznego w Polsce, powiedziała Leżeńskiemu: „Załóż liceum, bo nie mogę przyjąć wszystkich do szkoły na Bednarskiej”, zadanie było oczywiste. Trzeba było założyć szkołę dla młodzieży zdolnej, ale słabszej, która nie radziła sobie w szkołach publicznych schyłkowego PRL-u. W salkach katechetycznych, wynajętych przy ul. Gorlickiej w Warszawie, utworzył „Dwójkę”, czyli II Społeczne Liceum Ogólnokształcące (dzisiaj im. Pawła Jasienicy).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się