fbpx
z Weroniką Chańską rozmawia Anna Mateja Październik 2014

Bardziej słucham ludzi

W sporach na tematy bioetyczne nie chodzi ani o zwycięstwo, ani o rację, ale o konflikt wartości na tyle dla ludzi ważnych, że nie sposób udzielić jednej właściwej odpowiedzi na pytanie, jak mamy je wyważyć. I niezależnie od dokonanego wyboru jakąś wartość – również istotną – będziemy musieli poświęcić.

Artykuł z numeru

Jak wiara zmienia Biblię?

Jak wiara zmienia Biblię?

Jaki rodzaj śmierci Panią interesuje? Osobiście, czyli nie jako bioetyka, ale istotę, która musi kiedyś zakończyć życie.

Zaskoczyła mnie Pani… Chyba się nad tym nigdy głębiej nie zastanawiałam. Pierwszą rzeczą, jaka teraz przychodzi mi do głowy, jest myśl, że chciałabym, aby moja śmierć była zgodna ze sposobem, w jaki żyłam.

Tak będziemy umierać, jak żeśmy żyli?

Śmierć jest częścią życia – jego dopełnieniem czy, jak ujmuje to jeden z amerykańskich bioetyków, jego ostatnią sceną. Nasza śmierć wpisuje się w kontekst życia. Uważam jednak, że śmierć nie jest najgorszą rzeczą, jaka może się człowiekowi przytrafić. Znacznie większym lękiem napawa mnie wizja ostatnich dni, kiedy byłabym pozbawiona wpływu na to, jakim zabiegom medycznym będę poddawana. Nie chciałabym, aby lekarze przedłużali moje biologiczne życie w sytuacji, gdy przestanę być świadoma otaczającego mnie świata lub gdy zabiegi te będą przynosić dodatkowe cierpienie, nie oferując w zamian nic, co uznałabym za wartościowe. Chciałabym zadecydować o tym, w jaki sposób moje życie dobiegnie końca. Za dobrą uznałabym śmierć bez bólu, w gronie bliskich mi osób, ze świadomością, że załatwiłam wszystkie istotne sprawy i że niczego w życiu nie żałuję.

Ideał!

Chyba jednak do zrealizowania, choć może się okazać niezbędna pomoc ze strony rozumiejących i współczujących lekarzy. Każdy z nas może bowiem zdecydować, że wolałby umierać w domu, ale jeśli nie uda nam się pozyskać lekarza, który – nawet wówczas gdy nasza decyzja kłóci się z tym, co sam w podobnej sytuacji by uczynił – zrozumie ją i uszanuje, nasza śmierć będzie pewnie daleka od ideału. Opieka medyczna jest niezbędna, bo śmierć zawsze jest także zdarzeniem fizjologicznym i w tym wymiarze dobry lekarz może uczynić ją mniej lub bardziej znośną. I na odwrót, negatywna postawa personelu medycznego może sprawić, że proces umierania będzie znacznie trudniejszy.

Pamiętam śmierć mojej babci, przedwojennej dyplomowanej pielęgniarki, osoby głęboko wierzącej. Na krótko przed odejściem pojawiły się u niej problemy z przełykaniem, więc konieczne stało się podawanie pokarmu i płynów za pomocą kroplówek. Po kilku dniach babcia oznajmiła: „Już dłużej tak nie chcę”. Miała wówczas ponad 90 lat, była przekonana, że miała udane życie, które teraz właśnie dobiega końca. Nie bała się śmierci… Poprosiła, by zaprzestać podawania jej kroplówek, i my, jej najbliżsi, uszanowaliśmy tę decyzję. Osobą, która nie potrafiła tego zaakceptować, była pielęgniarka z hospicjum, która powiedziała do mojej mamy z wyrzutem: „Będzie Pani patrzeć, jak matka umiera z głodu”. Wiem, że moją mamę bardzo zraniło to zdanie, ale mimo wszystko była przekonana, że postępuje słusznie, wypełniając wolę najbliższej jej osoby.

Prof. Marian Zembala, znakomity chirurg, który jako pierwszy w Polsce dokonał jednoczesnego przeszczepu serca i płuc, otrzymał kiedyś pacjenta od dr. Marka Edelmana z takim mniej więcej listem: „No i co z tego, że ma 43 lata? Co z tego, że nie ma nóg (nie ze swojej winy)? Co z tego, że jest po dwóch operacjach serca i ma infekcyjne zapalenie wsierdzia? Ale nie może umrzeć. Reszta należy do Ciebie”. Lekarze uczeni są – i słusznie – ratowania życia każdego pacjenta, ale czy ktokolwiek mówi im, co mają robić, gdy pacjent umiera?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się