Rok 1988. Burmistrz Albuquerque w Nowym Meksyku otrzymuje list od 16-letniego Mirosława Proppé z Warszawy. Uczeń pisze, że nie może podróżować, bo nie ma pieniędzy ani paszportu. Prosi o przysłanie folderów o mieście i przekazanie swojego adresu komuś, kto chciałby z nim korespondować, pomagając w nauce angielskiego. Z miasta wybranego z powodu jego egzotycznej nazwy odpisała uczniowi nastolatka, z którą zaprzyjaźnił się na wiele lat. Nie pisała jedynie o błahostkach. Proppé, wychowany w silnym w PRL-u kulcie amerykańskiego świata, dowiaduje się z listów z południowego zachodu, że Stany Zjednoczone to nie zawsze sprawiedliwy kraj, a np. rasistowskie uprzedzenia są tam częścią myślenia wielu ludzi. Po raz pierwszy w życiu przekonuje się, że obiegowe sądy, niepoparte wiedzą, bywają fałszywe.
Rok 2018. Mirosław Proppé po ponad 20 latach pracy w KPMG – jednej z największych na świecie firm konsultingowych – odbiera telefon od headhuntera. Ten informuje go, że Fundacja WWF Polska, organizacja pozarządowa należąca do sieci Światowego Funduszu na rzecz Przyrody walczącego o ochronę dzikich siedlisk i powstrzymanie zmian klimatycznych, poszukuje kandydatów na stanowisko prezesa. Po kilkumiesięcznej rekrutacji Proppé zostaje szefem fundacji, której budżet w 90% stanowią wpłaty prywatnych darczyńców (w Polsce fundację wspiera 100 tys. osób). Organizacja powstała w 1961 r. w Szwajcarii nie angażuje się w przedsięwzięcia komercyjne. Zrzesza natomiast aktywistów i naukowców, którzy dla ochrony naturalnych ekosystemów podejmują konkretne działania oraz, co nie mniej ważne, wyjaśniają nieoczywiste zależności istniejące między światem przyrody a człowiekiem.
Detale i duży kaliber
Mama była pediatrą. Pracowała w dawnym szpitalu Berohnów i Baumanów przy Siennej w Warszawie, gdzie w pierwszych latach XX w. praktykował Janusz Korczak, a w czasie wojny gońcem był Marek Edelman. Doktor Zienkowska-Proppé miała coś takiego, co dr Edelman nazywał Augenblick – rzut oka, wsparty wiedzą i doświadczeniem, który pozwalał postawić trafną diagnozę. Synowi opowiadała przede wszystkim o dzieciach z jej oddziału: pozostawionych przez rodziców na długie tygodnie leczenia, czasami zaniedbanych, nie zawsze kochanych.
Uczyła, że świat nie zawsze jest sprawiedliwy. Ale też, że nie depcze się mrówek. A przyroda to nie tylko las, także wrony i wróble latające nad żoliborskim osiedlem, gdzie mieszkali (Warszawską Spółdzielnię Mieszkaniową budował dziadek mamy). To za jej sprawą rodzina Proppé w czasach, kiedy wszystkie śmieci wrzucano do jednego kontenera, segregowała odpady. Makulaturę odwoziła do punktu skupu. Butelki ustawiała obok kubłów w altanie śmietnikowej. Podobnie jak ciasno upakowane w torebkach po cukrze drobne papierki.
Tata był inżynierem budowy lotnisk. Opowiadał, jak się pracuje w systemie, który nie liczy kosztów ani czasu. A także, jak rozmawia się ze współpracownikami, żeby jednak w takiej sytuacji zrobić coś sensownego. Przekonywał, że nie zawsze warto iść na kompromisy. Jeżeli myśli się w perspektywie dłuższej niż kilka miesięcy czy nawet lat, w sprawach, które uważa się za istotne, warto trzymać się własnego zdania.
Mirosław Proppé nie ma serca do detali. Łatwo przechodzi do spraw dużego kalibru, np. do transformacji energetycznej, która czeka Polskę, jeśli chce odejść od węgla jako głównego źródła energii, i powiązaniu tego procesu z przemianą w systemie zabezpieczenia emerytalnego. W jakie przedsięwzięcia fundusze, które opierają zyski na długoterminowych inwestycjach, powinny lokować kapitał? I jaki ma z tym związek liczba i stan siedlisk dzikiej przyrody?