fbpx
Mirosław Proppé fot. Grzegorz Michałowski/PAP
Anna Mateja marzec 2021

10% dzikiej ziemi

Nie musimy zbiednieć, żeby ocalić zasoby dla przyszłych pokoleń. Wystarczy, że nauczymy się rozsądniej gospodarować tym, co mamy.

Artykuł z numeru

Michał Heller. Pytanie o Boga i ateizm

Czytaj także

Anna Mateja

Instrukcja obsługi szalupy

Rok 1988. Burmistrz Albuquerque w Nowym Meksyku otrzymuje list od 16-letniego Mirosława Proppé z Warszawy. Uczeń pisze, że nie może podróżować, bo nie ma pieniędzy ani paszportu. Prosi o przysłanie folderów o mieście i przekazanie swojego adresu komuś, kto chciałby z nim korespondować, pomagając w nauce angielskiego. Z miasta wybranego z powodu jego egzotycznej nazwy odpisała uczniowi nastolatka, z którą zaprzyjaźnił się na wiele lat. Nie pisała jedynie o błahostkach. Proppé, wychowany w silnym w PRL-u kulcie amerykańskiego świata, dowiaduje się z listów z południowego zachodu, że Stany Zjednoczone to nie zawsze sprawiedliwy kraj, a np. rasistowskie uprzedzenia są tam częścią myślenia wielu ludzi. Po raz pierwszy w życiu przekonuje się, że obiegowe sądy, niepoparte wiedzą, bywają fałszywe.

Rok 2018. Mirosław Proppé po ponad 20 latach pracy w KPMG – jednej z największych na świecie firm konsultingowych – odbiera telefon od headhuntera. Ten informuje go, że Fundacja WWF Polska, organizacja pozarządowa należąca do sieci Światowego Funduszu na rzecz Przyrody walczącego o ochronę dzikich siedlisk i powstrzymanie zmian klimatycznych, poszukuje kandydatów na stanowisko prezesa. Po kilkumiesięcznej rekrutacji Proppé zostaje szefem fundacji, której budżet w 90% stanowią wpłaty prywatnych darczyńców (w Polsce fundację wspiera 100 tys. osób). Organizacja powstała w 1961 r. w Szwajcarii nie angażuje się w przedsięwzięcia komercyjne. Zrzesza natomiast aktywistów i naukowców, którzy dla ochrony naturalnych ekosystemów podejmują konkretne działania oraz, co nie mniej ważne, wyjaśniają nieoczywiste zależności istniejące między światem przyrody a człowiekiem.

 

Detale i duży kaliber

Mama była pediatrą. Pracowała w dawnym szpitalu Berohnów i Baumanów przy Siennej w Warszawie, gdzie w pierwszych latach XX w. praktykował Janusz Korczak, a w czasie wojny gońcem był Marek Edelman. Doktor Zienkowska-Proppé miała coś takiego, co dr Edelman nazywał Augenblick – rzut oka, wsparty wiedzą i doświadczeniem, który pozwalał postawić trafną diagnozę. Synowi opowiadała przede wszystkim o dzieciach z jej oddziału: pozostawionych przez rodziców na długie tygodnie leczenia, czasami zaniedbanych, nie zawsze kochanych.

Uczyła, że świat nie zawsze jest sprawiedliwy. Ale też, że nie depcze się mrówek. A przyroda to nie tylko las, także wrony i wróble latające nad żoliborskim osiedlem, gdzie mieszkali (Warszawską Spółdzielnię Mieszkaniową budował dziadek mamy). To za jej sprawą rodzina Proppé w czasach, kiedy wszystkie śmieci wrzucano do jednego kontenera, segregowała odpady. Makulaturę odwoziła do punktu skupu. Butelki ustawiała obok kubłów w altanie śmietnikowej. Podobnie jak ciasno upakowane w torebkach po cukrze drobne papierki.

Tata był inżynierem budowy lotnisk. Opowiadał, jak się pracuje w systemie, który nie liczy kosztów ani czasu. A także, jak rozmawia się ze współpracownikami, żeby jednak w takiej sytuacji zrobić coś sensownego. Przekonywał, że nie zawsze warto iść na kompromisy. Jeżeli myśli się w perspektywie dłuższej niż kilka miesięcy czy nawet lat, w sprawach, które uważa się za istotne, warto trzymać się własnego zdania.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się