fbpx
fot. Adam Stępień / Agencja Wyborcza.pl
Anna Mateja wrzesień 2023

Nagie życie

Pampersa najtrudniej zmienić pierwszy raz. Zwłaszcza osobom z wyższej klasy średniej, których wyobrażenia o tworzeniu „lepszej wersji siebie” lokują się w zdobywaniu zupełnie innych umiejętności.

Artykuł z numeru

Co z ciebie wyrośnie

Czytaj także

Andrzej Guła fot. Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.pl

Anna Mateja

Nie wystarczy bić na alarm

Krzysztof Smolnicki fot. Kornelia Głowacka-Wolf / Agencja Wyborcza.pl

Anna Mateja

Twarzą do rzeki

Do mieszkania na warszawskim Gocławiu zaprosiły Marcela Andino Veleza dwie córki kobiety czekającej na odbiór ze szpitala. W rozmowie uczestniczyli także ojciec i mąż jednej z nich.

„Co refunduje NFZ?” – zapytała starsza, z notatnikiem w ręku.

„O co pytać w pomocy społecznej?” – odezwała się młodsza po wysłuchaniu odpowiedzi. Na kartce z długą listą pytań były jeszcze: „Ile razy w tygodniu może przyjść opiekunka opłacana przez pomoc społeczną? Czy ktoś refunduje pampersy albo środki pielęgnacyjne? Co robić, kiedy mama się denerwuje, pluje, przeklina? Na co zwracać uwagę, wybierając prywatną opiekunkę? Jak mamy zorganizować życie, żeby pracować, wyręczać się w opiece nad mamą i się nie wypalić?”.

„Do czego mógłbym się najbardziej przydać?” – to już była kwestia zięcia. Marcel usłyszał ją, szukając numeru komórki, ukrytej w jego telefonie pod nazwą „świadczenia i inne”, pani Małgorzaty, która o usługach pomocy społecznej wiedziała wszystko. Znalazł, podał, a potem zaczął rozmowę z zięciem.

„A co ja mam zrobić, żeby to przeżyć i się nie załamać?” – zapytał milczący do tej pory mąż pacjentki z postępującą demencją. Ludzie w takiej sytuacji jak on – opiekunowie starszych osób zależnych – zrzeszają się w grupach na Facebooku. Między radami i pomysłami pada czasami kwestia: „Ile to może potrwać?”. Nie dyktuje jej wyrachowanie, tylko lęk. Najpierw o to, czy poradzą sobie organizacyjnie z całodobową opieką, która może trwać latami. Potem boją się, że pewnego dnia sami nie będą mieli siły ani motywacji, żeby wstać z łóżka. Nawet jeśli pielęgnacja ich nie przerośnie, a depresja oszczędzi, pozostaje strach o pieniądze – jak długo stać ich będzie na zaspokojenie potrzeb chorego?

Marcel pomyślał, że chyba po raz pierwszy, od kiedy prowadzi firmę, poznał rodzinę, która podchodzi do opieki jak do wypełniania tabelki w Excelu. Same konkrety zawarte w serii precyzyjnych pytań o podział sił, rozpoznanie potrzeb, możliwości społeczne i finansowe zasoby.

Odkrycie nr 1

– „Instrukcja postępowania” – tak nazwałem roboczo broszurę dla rodzin pacjentów ze zdiagnozowaną demencją, która powinna znaleźć się w gabinecie każdego internisty albo geriatry. Ponieważ jej nie ma, ludzie wpadają w czarną dziurę. Nie wiedzą, do jakiego kolejnego fachowca pójść, jak zorganizować życie, co oferuje im system publiczny, co będą musieli kupić na rynku, jakie będą potrzeby psychiczne chorego, a jakie ich i gdzie powinni szukać pomocy. Na własną rękę próbują znaleźć odpowiedzi na rodzące się z każdym dniem pytania, popełniając mnóstwo błędów po drodze, ryzykując konflikt w rodzinie czy pojawienie się u siebie depresji albo stanów lękowych. Tymczasem to wszystko jest już dawno znane – wystarczy zebrać na dwóch stronach kartki A4, wydrukować i zostawić u lekarza.

Instrukcja nauczyłaby bliskich chorego na demencję, że do opieki nad nim należy podejść pragmatycznie. Jak ta rodzina z Gocławia, która zadziwiła mnie tym, że wpadła na to intuicyjnie. Podczas rozmowy nikt nikogo nie udawał. Trudne emocje zostawiono na inny czas. Bliscy chorego zajęli się po prostu tym, co tu i teraz. Przecież kiedy ktoś spodziewa się dziecka, też zmienia u siebie wszystko, prawda? A przynajmniej powinien. Wraz z tym, jak wydłuża się ludzkie życie i przybywa osób niesamodzielnych, będziemy musieli przeorganizować codzienność raz jeszcze, gdy nasi rodzice będą wymagali pełnej opieki. Nikt nas o tym nie uprzedza. Wręcz przeciwnie.

Żyjemy przekonani, że jak tylko odchowamy dzieci, funkcje opiekuńcze się kończą i czekają nas już wyłącznie rozwój osobisty oraz kariera.

Kiedyś tam spokojna emerytura. Tymczasem nic z tego: nauka zmieniania pampersa, zarwane noce, wizyty u lekarza, przygotowywanie odpowiednich posiłków. Itd., itp. Taki może być nasz „styl życia”, wcale niewybrany, albo „realizacja siebie”, o której nie mówi żaden spec od marketingu w latach kryzysu demograficznego spowodowanego starzeniem się społeczeństwa.

Sztuka opieki

Życie Marcela Andino Veleza zmieniła beztlenowa bakteria Clostridium difficile, którą zaraził się jego ojciec, leżąc w szpitalu. Drobnoustrój uszkadza jelito grube i wywołuje biegunkę, więc pampersy u zakażonych nim chorych trzeba zmieniać przynajmniej raz na godzinę. Dwóch ratowników medycznych, którzy zastępowali na oddziale pielęgniarki, pokazało Marcelowi, jak to można zrobić: tu zdjęli, tam docisnęli, pianka, mokra gąbka… Sprawnie, jakby zmiana pampersa była składaniem origami, gdy zgięcia kartki mają doprowadzić do założonego kształtu. Bez cienia grymasu na twarzy, choć Marcela, który wcześniej próbował to zrobić sam, odrzucił fetor odchodów.

„Szast-prast” – chciał powiedzieć na koniec, bo wszystko trwało zaledwie kilka minut. Od miesięcy próbował łączyć pracę z opieką nad rodzicami. Tato miał postępującą chorobę Alzheimera i cukrzycę, mama chorobę afektywną dwubiegunową. Samo skoordynowanie wizyt u lekarza, grafiku podawanych leków i wykonywanych badań stawało się równaniem z kilkoma niewiadomymi. Do tego dochodziło prowadzenie domu rodziców, szukanie kolejnych opiekunek.

Czuł, że jego miejscem wcale nie musi być Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, gdzie pracował na jednym z dyrektorskich stanowisk. Stworzenie rodzicom dobrej starości i warunków do chorowania w komforcie może być równie twórcze jak budowanie siedziby placówki kultury założonej w 2005 r.

„W geriatrii zdrowie to nie jest tylko brak chorób” – czytał definicję powtarzającą się w kolejnych książkach na temat organizowania opieki nad osobami starszymi. No tak, przecież jego rodzice nie chcieli być tylko oprani, czyści, nakarmieni i żeby nic ich nie bolało. Jak dawniej oczekiwali czasu, który mogą z nimi spędzić on albo jego starszy brat, jego partner Marcin albo żona brata, ich przyjaciele czy znajomi. Mama lubiła kwiaty, jak w czasach kiedy w wiosenne dni bladym świtem wychodziła z domu, chowając mały sekator pod swetrem. Gdzieś po drodze spotykała się z ks. Romanem Indrzejczykiem, proboszczem z pobliskiego kościoła pw. Dzieciątka Jezus na Żoliborzu, i razem szli na „szaberek”, szukając materiału na bukiety. Tata nie zawsze wiedział, gdzie jest, ale jeśli tylko nie zmuszano go do robienia czegoś wbrew jego woli, opieka wcale nie była specjalnie dolegliwa. Właściwie dobrze było spędzać z nim czas, którego w dorosłym życiu miał dla niego coraz mniej.

Oglądał po raz kolejny Obrzędy intymne – pracę wideo z 1984 r., w którym niewiele ponad 20-letni Zbigniew Libera dokumentuje opiekę nad swoją babcią. Dziś wie, jakie błędy popełniał młody artysta i punkowiec, nieumiejętnie przewijający zniedołężniałą kobietę. Brak wiedzy zastępowała jednak czułość, nawet hołd oddawany obumierającemu ciału kochanej osoby.

Znawca sztuki nowoczesnej ostatecznie porzucił muzeum, by założyć pierwszą w Polsce firmę zajmującą się rodzinną koordynacją opieki geriatrycznej. Nazwał ją „Młodszy brat”, a do współpracy zaprosił Weronikę Kociniak, która doświadczenie w organizowaniu opieki nad osobami zależnymi zdobywała, opiekując się przez kilkanaście lat swoimi rodzicami.

Odkrycie nr 2

– „Traktuj osoby z demencją tak, jak sam chciałbyś być traktowany w sytuacji, kiedy od kogoś zależysz” – to moim zdaniem fundament pozytywnego podchodzenia do ludzi w tej chorobie. Nie wpychamy do ust łyżki z zupą, a pomysłów, jak nakarmić osobę oporną w jedzeniu, mają bez liku opiekunowie z doświadczeniem. Ktoś chce wyjść ubrany w trzy koszule nałożone jedna na drugą – w porządku. Świat z tego powodu nie wypadnie z ram. Leków nie możemy podawać na siłę – trzeba znaleźć spokojne metody ich aplikowania. Ktoś cały czas mówi o tym samym, np. chce iść do domu, choć cały czas w nim przebywa? Nie należy się irytować ani krzyczeć, że jest, gdzie ma być, ale przekierować uwagę na inny temat. Stawiając na swoim, opiekunowie sami sobie urządzają piekło, bo osoby w demencji, nie czując się komfortowo, awanturują się, wypluwają jedzenie i leki. Choroba zabrała im możliwość racjonalnego osądu sytuacji, zostawiła jednak emocje. Wedle nich ktoś obcy próbuje zmusić ich do zrobienia czegoś, czego nie chcą. Ustawicznie je kontroluje i strofuje (w ich przekonaniu bez powodu). Dlaczego właściwie mieliby się podporządkować? I reagują jak osoby, które czują się zagrożone.

Podczas szkoleń zachęcam opiekunów do wykonania pewnej transakcji: pozwólcie podopiecznym na pewne zachowania – może one wam się nie podobają, lecz jeśli nie zagrażają ich bezpieczeństwu, nie upierajcie się. Szybko zobaczycie, że wam się to opłaci. Zaczniecie przesypiać noce, ojciec czy mama przestaną was irytować i wzbudzać przez to poczucie winy.

Nawet 80% trudnych zachowań osób w demencji może się w ogóle nie pojawić, jeżeli ich opiekunowie zapewnią im poczucie bezpieczeństwa i komfortu, uszanują ich godność i autonomię.

Nie szukam uzasadnień dla takiego podejścia do człowieka w potrzebie w źródłach innych niż humanistyczne. Zresztą: czy tu w ogóle są potrzebne jakieś wielkie pojęcia? Jak ulał pasuje za to pedagogika Janusza Korczaka i Marii Montessori, oparta na szacunku dla podmiotowości każdego człowieka, tyle że przyjmuje się z trudem. Chęć kontroli pojawia się niczym odruch. Niewypowiedziane pytanie: „Co ludzie powiedzą?”, brzmi w głowie cały czas. Do tego niemal powszechne ocenianie siebie, które w sytuacji opiekowania się najbliższymi jest wyjątkowo szkodliwe.

„Każdy ma inaczej. Zrobiłeś najlepiej, jak mogłeś. Nie oskarżaj się” – piszą opiekunowie z grup wsparcia w mediach społecznościowych. Bardzo tego pilnują. Tam obowiązujące zasady chętnie bym rozciągnął na całe polskie społeczeństwo. Jakby nam się mogło żyć, gdybyśmy nie oceniali ani nie poddawali się cudzym ocenom? Bez porównań i wzniecania poczucia winy? Nie perfekcyjni, lecz po prostu wystarczająco dobrzy.

Kto tu rządzi?

Osoba, która trafia pod opiekę „Młodszego brata”, to za każdym razem nowy początek. Marcel z Weroniką opracowują grafik badań, wizyt lekarskich, rehabilitacji. Szukają potrzebnych specjalistów i terapeutów. Pomagają znaleźć pielęgniarkę i zorganizować życie w domu z opiekunką na stałe, jeśli jest potrzebna. Zajmą się dostosowaniem mieszkania do potrzeb podopiecznego. Gdy trzeba, zorganizują przeprowadzkę. Weronika zabiera do lekarza, towarzyszy wizycie fizjoterapeuty. Marcel wpada co jakiś czas do każdej z osób. Niby dla kontroli, czy wszystko gra, ale bardziej po to, żeby spędzić z nią trochę czasu i porozmawiać o czymś innym niż lekarze i choroby.

„Do gabinetu lekarza wejdę sama” – słyszy Weronika za każdym razem, kiedy towarzyszy jednej z podopiecznych firmy. Pani Maria dopiero co przekroczyła siedemdziesiątkę. Biorąc pod uwagę wiek i kondycję, według kryteriów gerontologicznych mieści się w grupie seniorów nazywanych „go go”. Daleko jej do stanu „slow go”, jak nazywa się seniorów mniej sprawnych, bo np. poruszających się z balkonikiem, choć wciąż aktywnych społecznie, nawet gdyby to miała być dyskoteka prowadzona przez DJ-Vikę. Nie mówiąc o grupie „no go”, obejmującej seniorów w pełni zależnych od pomocy innych. Pani Maria jest sprawna i w jej przekonaniu nie potrzebuje niczyjej pomocy. Jest uprzejma, ale zachowuje dystans, podszyty najpewniej brakiem zaufania do ludzi, których uznaje za obcych. Boi się utraty kontroli, jak wiele osób w jej wieku, którym dzieci chcą zapewnić opiekę.

Pytanie, kto panuje nad sytuacją, kiedy wiek odbiera kolejne sprawności, a choroba ogranicza możliwość sprawnego oglądu rzeczywistości, staje się kluczowe. Nawet dzieci, ponieważ nie jest przyjęte, aby podejmowały decyzje za rodziców, przejęcie kontroli w rodzicielskim domu muszą wynegocjować. Bywa, że za cenę konfliktu z matką lub ojcem. Tym trudniej w polskich warunkach wprowadzić do domu osobę, która jest „profesjonalnym członkiem rodziny”, jak nazywa się wykonujących pracę Weroniki i Marcela w Stanach Zjednoczonych. Tam usługa rodzinnej koordynacji opieki geriatrycznej pojawiła się już w latach 70., odpowiadając na potrzebę zorganizowania opieki nad chorymi, którymi nie sposób było zajmować się w pojedynkę czy wyłącznie rodzinnie. Dość szybko się rozpowszechniła, stając się niezbędnym elementem systemu pomocy społecznej.

W polskich warunkach sprawowanie opieki nad osobą zależną utrudnia „próżnia socjologiczna” wokół polskich rodzin, o której po raz pierwszy na łamach „Studiów Socjologicznych” pisał Stefan Nowak u schyłku rządów Edwarda Gierka. Socjolog nazwał w ten sposób pustkę wytworzoną wokół rodziny przez władzę polityczną, która nie akceptowała oddolnych inicjatyw stowarzyszeniowych i była traktowana z dystansem przez społeczeństwo. Rodzina stawała się więc dla jej członków najważniejsza, bo jedyna. W modelu sprawowania opieki nad osobami zależnymi ludzie odtwarzają ten sposób myślenia, uważając, że rodzina jest w tej działalności nie do zastąpienia.

Odkrycie nr 3

– „Wspólnota pań pieskowych” – tak nazwałem młode emerytki, sprawne i sprawcze. Z odchowanymi dziećmi, niezależne od mężczyzn. Kluczowe są psy i koty, którymi się opiekują, bo dzięki temu można je spotkać na internetowych akcjach, kiedy np. szukają domu dla porzuconych kociąt, albo u weterynarza. Poznawałem je, wyprowadzając psa rodziców, który potrafił pociągnąć na tyle silnie podczas spaceru, że moja mama się wywracała, ryzykując złamanie. Obowiązek był dla mnie uciążliwy, więc zapytałem jedną z nich, czy nie zgodziłaby się przychodzić trzy razy dziennie po psa rodziców. Naturalnie za odpłatnością. Zapewniłem, że nie oczekuję odpowiedzi od razu. Po kilku dniach usłyszałem: „Jak najbardziej”.

To ważne, by nie oczekiwać świadczenia nawet drobnych usług za darmo. Będą przecież wykonywane systematycznie, przez dłuższy czas – wysiłek powinien być zrekompensowany. Musimy też zapewnić osobie czas do namysłu. Spodziewając się odpowiedzi od razu, najpewniej usłyszymy: „nie”, bo taka jest reakcja wielu ludzi na propozycję dodatkowego obowiązku.

Dobrze świadczona opieka geriatryczna opiera się na współpracy, w którą ludzie zaangażują się chętniej, o ile przydzieli im się konkretne zadanie. Powinniśmy więc myśleć o niej jak o koszyku, do którego zbieramy potrzebne w tej pracy narzędzia. Są w nim usługi dostępne publicznie i te, za które musimy zapłacić. Na rynku nie kupimy wszystkiego, bo kto zgodzi się np. przychodzić trzy razy dziennie do cukrzyka, żeby pobierać mu krew i po uzyskaniu wyniku podać odpowiednią dawkę insuliny? Ale może w pobliżu jest sąsiadka, która ma czas, by się tego podjąć? Znajomy rodziców odbierze wyniki badań, przyjaciel rodziny zgodzi się towarzyszyć w drodze na warsztaty terapii zajęciowej, wnuk zabierze do lekarza. W rodzinie, nawet jeśli bezpośrednią opieką zajmuje się jedna czy dwie osoby, drobne zadania można przydzielić każdemu i każdej: zrobienie zakupów raz na tydzień, zarejestrowanie wizyty u specjalisty, dołożenie się do kosztów utrzymania.

Przez takie działania tkamy sieć bezpieczeństwa wokół osoby, która potrzebuje opieki. Oczy tej sieci są różnej wielkości, jak nierównomierne jest rozłożenie ciężarów na zaangażowane w świadczenie opieki osoby. W jej tworzeniu – jak, nie przymierzając, w sztuce – popłaca jednak szukanie rozwiązań dalekich od schematu. Nazywam to „alternatywnymi modelami troski”.

Maski i role

Kto powinien się opiekować panią Urszulą, Marcel usłyszał po kolejnej rozmowie via Skype, którą zorganizował dla niej i dwojga jej dzieci.

„Córka” – orzekła pani Urszula, choć jej dzieci mieszkają zagranicą od 40 lat. Syn na drugim końcu Europy, córka na drugiej półkuli, ale to właśnie ona, choć miała rodzinę, a jej brat nie, była tą, od której matka oczekiwała zmiany całego życia: przeprowadzki do Polski i zorganizowania opieki. Wynajęcie profesjonalistów, opłacanych wspólnie przez dzieci, nie było w jej przekonaniu dostatecznym dowodem oddania. Wręcz przeciwnie: twierdziła, że przez to czuje się dla nich ciężarem.

„Matka Polka” – pomyślał szef „Młodszego brata”, z wykształcenia antropolog kultury, więc może dlatego czasami czuje się, jakby prowadził w pracy badania terenowe nad polską rodziną w stanie przesilenia lub konfliktu.

Spadają maski samowystarczalności u osób z wysoką pozycją społeczną, które muszą pójść do rejonowej przychodni i stanąć w kolejce po numerek do lekarza, bo prywatne ubezpieczenie wykupione dla rodzica nie obejmuje finansowania wielu przewlekłych schorzeń. Ludzie, karmieni podsycanym przez rynek mitem aktywnej starości, przekonują się, że końcówka życia nie musi być spokojna, a śmierć nie przychodzi nagle i niemal bez bólu, jak po Elżbietę II. Wysłuchuję pań z wyższej klasy średniej, których dotychczasowe życie było nakierowane na rozwój i zdobywanie uznania, jak powtarzają z naciskiem, że „one tego nie potrafią się nauczyć”. A chodzi o umycie własnego rodzica, zmianę pampersa lub wbicie igły do mięśni brzucha.

Matka Polka z kolei oczekuje, że opiekę nad nią i jej domem przejmie córka albo synowa, może wnuczka bądź opiekunka prowadząca dom. Tak czy owak: kobieta, która ze względu na opiekę porzuci pracę zawodową albo zorganizuje życie tak, by połączyć jedno z drugim. Czy zdają sobie sprawę, jaka to harówa? Aż za dobrze. Wiele kobiet ma takie doświadczenia za sobą. Jednak zachowują się, jakby oczekiwały tego wyniszczającego poświęcenia od swoich córek. Albo przynajmniej poczucia winy z ich strony, że zamiast sprostać oczekiwaniom wobec swojej płci, przekazywanym z pokolenia na pokolenie, płacą Weronice i Marcelowi, by wykonali za nich przypisane im historycznie zadanie.

Odkrycie nr 4

– „Patriarchat obalą kobiety, jeśli tylko zrezygnują z przypisanych sobie ról” – śmiem tak twierdzić, choć wiele feministek ma mi to za złe, bo takim stwierdzeniem czynię współodpowiedzialnymi za stworzenie opresyjnego systemu jej ofiary. Moje doświadczenia, jako fachowca od opieki, są jednak właśnie takie: dopóki kobiety nie porzucą przekonania, że muszą wszystko zrobić same, bo wtedy tylko będzie to zrobione najlepiej, nie zmieni się nic. Mężczyźni nie mają żadnego interesu w przebudowie świata, skoro w obecnym systemie niczego się od nich nie wymaga. Wzorzec kobiet jako „osób od opieki” reprodukują przede wszystkim one same, wzmacniając go nawykiem karcenia lub pouczania tych, którzy mimo wszystko chcieliby się zaangażować i przejąć od nich część obowiązków.

Jakie były moje wzorce? Mój brat nazwał kiedyś mnie i siebie kameleonami, bo umiemy się odnaleźć w każdym otoczeniu. Mając sześć lat, część wakacji spędzałem u siostry taty, która wyszła za mąż za Amerykanina i wykładała lingwistykę na uniwersytecie w Berkeley. Na resztę kanikuły lądowaliśmy z bratem na kurpiowskiej wsi, gdzie biegaliśmy z miejscowymi dziećmi po polach i nocowaliśmy w stogu siana. No i była jeszcze kolonialna Cuenca – rodzinne miasto taty położone wysoko w Andach, z którego, gdy emigrował do Polski, można się było wydostać jedynie samolotem. W 1961 r. przyjechał do Warszawy na studia i tu założył naszą rodzinę. Lataliśmy więc i do Ekwadoru, m.in. do tej samej hacjendy, gdzie tato spędzał swoje wakacje, bawiąc się z dziećmi Indian pracujących na ziemi dziadków. W PRL-u, ponieważ ojciec pracował w ambasadzie i zarabiał w dolarach, żyliśmy poza standardami ówczesnego społeczeństwa. Mama kupione w pewexie papierosy Marlboro i kawę Nescę mogła dać w prezencie pani z mięsnego, żeby sprzedała spod lady niedostępne dla innych wędliny.

Nasza rodzina żyła „pomiędzy” – różnymi krajami, ludźmi różnych przyzwyczajeń, nawet odmiennych języków, więc chyba dlatego nigdzie nie czułem się obco i uczyłem się rozmawiać z każdym. Nie czułem się lepszy ani gorszy, nie odgrywałem żadnej roli. Może dlatego kiedy przechodziłem z „gospodarki prestiżu”, jak można byłoby nazwać media i muzeum, do „gospodarki troski”, czyli do opieki nad osobami starszymi, nie miałem poczucia, że jest to wymuszony życiowymi okolicznościami krok wstecz. Straciłem ZUS i stały przelew na konto pod koniec miesiąca, ale robię coś twórczego. Nie w tym sensie, że prowadzę firmę, bo liczba podopiecznych „Młodszego brata” oscyluje wokół dziesięciu, co jedynie pozwala nam przetrwać. Nawet nie to się liczy, że wprowadziłem do Polski coś nowego, o czym nasi geriatrzy mówili od lat. Ostatecznie najważniejsze okazało się moje poczucie, że na skutek tych zmian znalazłem się bliżej prawdziwego życia. Dzięki podopiecznym – to jest jakoś oczywiste, ale także – i to było kolejne odkrycie – za sprawą ich prywatnych opiekunek, które stały się moimi koleżankami z pracy. Jedne z najgorzej opłacanych osób w Polsce, z reguły niezatrudnione, choć wykonują ciężką i bardzo potrzebną pracę. Życie wielu z nich pokazało mi, jaka to sztuka poradzić sobie, startując od zera i wiosłując samodzielnie. To jest prawdziwsze od pogoni za prestiżem, jakkolwiek ktoś go sobie dzisiaj definiuje.

***

Czytaj także

Twarzą do rzeki

W 2022 r., jak podał Główny Urząd Statystyczny, ponad 7 mln osób, czyli niemal 20% polskiego społeczeństwa, miało 65 lat i więcej. Do 2030 r. osób w tym wieku ma być ponad 10 mln, a za ćwierć wieku prawie 14 mln – 40% prognozowanego na ten czas ogółu ludności Polski. Jak z kolei wylicza ZUS, w 2040 r. ponad 20 tys. Polaków i Polek będzie co najmniej 100-latkami.

Ze zorganizowaniem opieki dla ogromnej części z nich będzie musiał sobie poradzić system zdrowia i opieki społecznej, a przede wszystkim każda rodzina.

_

Imiona i dane na temat podopiecznych firmy „Młodszy brat” zostały zmienione przez autorkę.