Zofia Oszacka wzięła udział w wyborach na wójta gminy Lanckorona, położonej 40 km na południe od Krakowa, bo miała dwa cele. Pierwszy: chciała, żeby w jej wsi i sąsiednich, mniej znanych przysiółkach znów było ładnie. Drugi: mobilizacja mieszkańców, dyktowana przekonaniem, że wspólne działanie prowadzi do twórczych rozwiązań.
Była wójtem od prawie ośmiu lat, gdy pod koniec drugiej kadencji, w nocy ze środy na czwartek – dokładnie z 18 na 19 maja 2010 r. – wysłała mail do Polskiej Agencji Prasowej. List był lapidarny: w przysiółkach gminy Lanckorona za sprawą intensywnych opadów deszczu doszło do osunięcia się ziemi i skał, ludzie zostali bez dachu nad głową, wiele domów prawdopodobnie nadaje się do rozbiórki.
Kilka dni wcześniej Maria Turek, wieloletnia pracownica Urzędu Gminy w Lanckoronie, informację, że pękła ściana w warsztacie jednego z mieszkańców, skomentowała krótko: „To nie jest dobra wiadomość”.
„Maria jest specjalistą od budowlanki” – mówi Zofia Oszacka. – W 2002 r. była moją kontrkandydatką w drugiej turze wyborów na wójta gminy. Wygrałam z nieznaczną przewagą, a że ona już pracowała w Urzędzie Gminy, gdy objęłam stanowisko, awansowałam ją na szefową jej komórki. Wiedziałam, że jest fachowcem i Urząd Gminy ewidentnie by stracił, gdyby odeszła, np. z powodów ambicjonalnych”.
Z telefonu, który odebrała w środę wieczorem na konferencji naukowej w Zakopanem, dowiedziała się, że w Lanckoronie i pobliskich wsiach ziemia dziwnie się zachowuje. Przyjechała od razu i przez kilka godzin brodziła w gumowcach, w asyście straży pożarnej i gęstego, padającego bez przerwy deszczu, po Łaśnicy i Podchybiu, lanckorońskich przysiółkach. Zobaczyła, że słupy z drutami zmieniają położenie, drogi zmieniają bieg i marszczy się na nich asfalt, na domach pojawiają się delikatne rysy albo głębokie szczeliny. Niektóre rodziny już przenosiły się do krewnych albo znajomych, obawiając się zawalenia dachu.
Od fachowców usłyszała: „To są osuwiska”. Była przekonana, że nigdy wcześniej na tym terenie coś takiego nie miało miejsca, ale po kilku dniach ktoś powiedział: „Drugi raz tracę dom i dobytek przez zsuwającą się ze stoku ziemię – coś takiego wydarzyło się tu jakieś pół wieku temu”. Ludzie zapomnieli. Ci, którzy pamiętali, mówili potem: „Przecież powodzie nie zdarzają się co roku”.
Parę tygodni później geolodzy objaśnili, co się stało na lanckorońskich stokach: pod warstwą ziemi znajduje się łupek z piaskowca, który pokrywa litą skałę. Jeżeli do ziemi dostanie się w krótkim czasie tak duża ilość wody, że przeleje się aż do warstwy łupkowej, ta zaczyna się zachowywać jak mydło i wszystko, co jest wyżej, zjeżdża w dół. Najpierw o kilka centymetrów, potem są to nawet metry, budynki pękają albo się zawalają. W Łaśnicy woda przeniknęła ponad 20-metrową warstwę ziemi.
*
„Dopóki nie dochodziło do zawalenia, słychać było tylko uderzenia strug deszczu. Osuwiska pracują po cichu” – opowiada Oszacka po 10 latach, stojąc między domami os. św. Jana, który gmina wybudowała dla ofiar katastrofy. Z kępy drzew przebija wieża kościoła parafialnego, niedaleko znajduje się droga do miejsca po zabytkowej Willi Róż – szykownego dawniej pensjonatu, który na początku lat 90. właściciel zdemontował i wywiózł. Była wójt patrzy jednak w przeciwną stronę – na beskidzkie pasmo i szczyt Babiej Góry, który w przejrzystym powietrzu upalnego dnia widać jak na dłoni. Działkę z najlepszym widokiem w Lanckoronie przekazała gminie, jako darowiznę, kuria metropolitalna w Krakowie.
„Sens powiadomienia mediów był jeden: potrzebujemy pomocy. Straty są tak duże, że gmina nie poradzi sobie sama – mówi Oszacka. – Kilka dni później osuwiska pojawiły się także w innych miejscach, bo powódź z 2010 r. dotknęła właściwie całą Polskę południową, ale mieszkańcy Lanckorony byli pierwszymi ich ofiarami”.
W ciągu kilkunastu dni od wysłania maila do PAP-u z mieszkańcami Lanckorony spotkali się premier Donald Tusk i kard. Stanisław Dziwisz. Na pytanie metropolity, czego potrzebują, Oszacka odpowiedziała wprost: „Ziemi”, bo miała już plan: wszystkim, którzy otrzymają od inspektora budowlanego nakaz wyprowadzenia się z domu, gmina wybuduje nowy. Kardynał odpowiada: „Załatwione”. Pod koniec sierpnia 2010 r. zostaje sporządzony akt darowizny nieruchomości.
Premier oczekuje szczegółów i kosztorysu. Wójt opracowuje więc plan budowy nowych domów, które projektem i kolorystyką będą nawiązywać do lanckorońskiej architektury. Pisze o drogach, infrastrukturze, nawet o renowacji części ruin zamkowych i odbudowie basenu.
„Pomysł z basenem premier skwitował: »Przesadziła pani«. Może i racja, ale popatrzyłam na katastrofę jak na punkt zwrotny, trudne doświadczenie, które wspólnym wysiłkiem przekujemy w coś dobrego – zapewnia. – Ludziom, których życie przełamało się jak mury ich domu, trzeba było dać nadzieję. Oni, ale też pozostali mieszkańcy mieli odwrócić oczy od tego, co się stało i czego już nie zmienią, a skierować na to, co leży w zasięgu ich możliwości. Bo przyszłość, możemy wierzyć, w pewnym stopniu jednak od nas zależy”.