fbpx
fot. Andrzej Rybczyński/PAP
Julia Fiedorczuk listopad 2020

Jeż na autostradzie: Gerardo Beltrán

Wiersz to maszynka zrobiona ze słów” – napisał kiedyś William Carlos Williams. Ta chwytliwa definicja zdaje się wybijać na pierwszy plan kilka interesujących z naszego punktu widzenia kwestii.

Artykuł z numeru

Kościół bez Jezusa?

Po pierwsze, przypomina o z pozoru tylko oczywistym fakcie, iż jedynym budulcem poezji są słowa, które poeta układa na kartce papieru nie inaczej niż malarz komponujący obrazy z barw. Po drugie, podkreśla dynamiczny charakter procesów zachodzących pomiędzy słowami. Wiersz nie jest statyczną, zamkniętą całością, tylko „maszynką” (a little machine), systemem składającym się z wzajemnie na siebie oddziałujących elementów. Chociaż Williams formułował swoją poetykę w pierwszych dekadach XX w., kiedy fascynacja postępem technologicznym i wynikającym z niego nowym tempem życia była częścią Zeitgeistu, to jednak zdrobnienie wprowadza dystans wobec dominujących narracji: „maszynka” to nie to samo co maszyna, to raczej zabawka, czyli coś nie do końca poważnego, a mimo to – twórczego.

Wyżej wymienione cechy awangardowej poetyki autora Patersona można odnieść do twórczości Gerarda Beltrána, meksykańskiego poety i tłumacza m.in. literatury polskiej, skupionej na słowach i ich światotwórczej mocy (lub niemocy). W jego wierszach często daje się odczuć silny wpływ kabały, czerpią one swoją energię z oddziaływań zachodzących pomiędzy słowami ułożonymi na stronie w określonym, bardzo precyzyjnym porządku, który jednak nie wyklucza zabawy, jak w prezentowanym tu wierszu, gdzie sprawczość słów podlega daleko idącej animizacji. Słowa i litery często bywają u Beltrána porównywane do cząstek elementarnych, stanowią budulec wszechświata, aspekt jego materii, wchodzą w nieoczekiwane związki, bawią się możliwościami.

Ale temu przekonaniu o twórczym potencjale języka towarzyszy cień. Często jest to obawa, że jakiejś fundamentalnej ludzkiej sprawy nie da się jednak wyrazić, że doświadczenie bezpowrotnie umyka, tonąc w czasie i ciszy, jak wesołe miasteczko, w którym kiedyś roiło się od ludzi, zapewne rozbawionych, a teraz jest pustka. Co ciekawe, pustka nie jest określona jako jeszcze jedno słowo (jak słońce, roślina, kamień czy woda). Czym zatem jest? Psychoanaliza – spowinowacona przecież z kabałą – rozpoznaje w pustce skutek uboczny działania języka. Słowa, produkując światy – u Beltrána są to często światy fantastyczne – generują naddatek w postaci pustki, alienacji, samotności. Ten naddatek odnosi się do tego, co w każdym z nas niepowtarzalne i obce – do tego, co „niewydarzone” (niestworzone). Figury samotności i pustki są zresztą u Beltrána wszechobecne. Krótki utwór pt. Dzieło otwarte wyraża to w ten sposób:

 

„Wiersz ten

to puste

pudełko

włóż do środka

co chcesz

i zamknij go”

(tłum. Leszek Engelking)

 

Ciekawi mnie to napięcie między zabawą a rozpaczą, między potencjalnością a niemożliwością. Wiersze Gerarda Beltrána wyrażają głęboką i trudną do nazwania ambiwalencję w relacji do języka i świata. Słowa znaczą tu jakoś inaczej, jakby szukały sobie drogi na świat, do świata. Jest w tym poszukiwaniu element zabawy, ale i mrok, przed którym nie ochroni nas nawet najpiękniejsza fantazja.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się