fbpx
fot. Jan Karwowski/PAP
Julia Fiedorczuk grudzień 2019

Jeż na autostradzie: Adam Kaczanowski

Kaczanowski porusza najróżniejsze tematy: w szczególnie przejmujący sposób mówi o rodzi­cielstwie, a zwłaszcza ojcostwie.

Artykuł z numeru

Wierzę, wątpię, odchodzę

Wierzę, wątpię, odchodzę

„Każda cena ma swoją cenę”

Mam kłopot z pojęciem awangardy, o czym niejednokrotnie pisałam. Po pierwsze, niepokoi mnie militarny rodowód tego pojęcia (przednia straż), sugerujący, że sztuka jest polem walki na śmierć i życie. Po drugie, bezużyteczny wydaje mi się powracający raz na jakiś czas motyw podziału na awangardę i mainstream, zwłaszcza kiedy mowa o poezji, żyjącej przecież tylko w swoich niszach, z dala od głównego nurtu współczesnej kultury. Mimo to przekra­czającą granice gatunków i konwencji twórczość Adama Kaczanowskiego chciałoby się jakoś odróżnić od innych mających dziś miejsce eks­perymentów poetyckich, a to dlatego że jest ona w szczególny sposób wywrotowa. Jej wywro­towość – z braku lepszego zostańmy przy tym określeniu – polega, w uproszczeniu, na spo­sobie sytuowania się wobec neoliberalnej rze­czywistości (albo: neoliberalnego zaniku rzeczy­wistości). Twórczość autora Cel – ta pisana i ta odgrywana na scenie – należy do tej (nie)rze­czywistości, zarazem jednak utrzymuje wobec niej dystans, pozwalający szczególnie jasno zobaczyć paradoksy, zniewolenie i zwykłe okru­cieństwo nowego błyszczącego świata, tylko na pozór oferującego nieskończone możliwości wolnego wyboru. Co ważne – ironia Kacza­nowskiego nie wiąże się z poczuciem wyższości (często wyczuwalnym np. u pracującej w podob­nych przestrzeniach i skądinąd wspaniałej Doroty Masłowskiej). Zamiast tego pojawia się silne poczucie solidarności z ludźmi i nie-ludźmi zaplątanymi w niewidzialne sidła rynku, i to jest prawdziwe mistrzostwo: nie znam we współcze­snej polskiej literaturze drugiego eksperymentu łączącego tak bezwzględną krytykę z tak bezwa­runkową empatią.

Kaczanowski porusza najróżniejsze tematy: w szczególnie przejmujący sposób mówi o rodzi­cielstwie, a zwłaszcza ojcostwie. Jego perfor­mance to – poza wszystkim – opowieść o ciele: kruchym, zaprzęgniętym do pracy w służbie rynku i ideologii maskujących jego autorytarną władzę nad naszymi organizmami. Przemoc kapitalizmu polega m.in. na zawłaszczeniu pra­gnienia, i to wysuwa się dla mnie na pierwszy plan, np. w celi nr 23: „Nie wiemy, co myśleć, widząc to, co widzimy: przedszkolankę płaczącą podczas śniadania. Dzieci starają się ją pocie­szyć, ale robią to bez przekonania. Owsianka z rodzynkami prawie nikomu nie smakuje. Któryś z chłopców przypomina sobie nagle zdanie, które usłyszał od ojca, wykrzykuje je w jakimś dzikim szale:

– Zjadłem wszystko, co było w lodówce! Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy jestem głodny, czy najedzony!”.

Problem nie polega na tym, czy mamy czegoś za mało bądź za dużo i czy to jest dobre bądź nie. Jest głębszy: nie da się określić stanu własnej sytości, bo to nie my, ale głęboko prze­mocowy system, w którym muszą funkcjonować nasze biedne ciała, decyduje, kiedy mamy dość (nigdy) i co jest wystarczająco dobre (nic).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się