fbpx
fot. Łukasz Rajchert
Julia Fiedorczuk wrzesień 2022

Opukiwanie pustki

„Puste przeloty” można czytać figuratywnie (podobnie jak „puste przebiegi”) jako opis działania o nikłej sensowności, za to generującego dużo dosłownego lub metaforycznego szumu, można tę frazę przyłożyć do języka, który wobec braku jednoznacznego zakotwiczenia w jakiejś rzeczywistości wysuwa się na pierwszy plan.

Artykuł z numeru

Mądrość ciała

Mądrość ciała

Czytaj także

Wojciech Bonowicz

Moi, mistrzowie: Kamila Janiak

Możliwe, że to kwestia moich osobistych obsesji, ale kiedy czytam puste przeloty, myślę o samolotach, które podczas pandemicznych lockdownów latały nad Europą bez pasażerów po to tylko, żeby zachować prawo do określonych korytarzy powietrznych. Miało to miejsce w pierwszych miesiącach pandemii, kiedy wirus budził powszechny lęk i rządził całą infosferą. Był to z pewnością szczególny moment: nasza historia zderzyła się spektakularnie z ewolucyjną historią niewidocznego gołym okiem maleństwa i okazało się, że ludzka sprawczość jest mocno przeszacowana. Cywilizacja oparta na ekstrakcji jest bowiem jednocześnie potężna i bezradna: miarę jej potęgi stanowią spektakularny postęp technologiczny, jaki dokonał się w ciągu ostatniego stulecia, a także rozmiary antropogenicznych zniszczeń. Miarą słabości okazuje się chociażby kompletny uwiąd wyobraźni w konfrontacji z egzystencjalnym zagrożeniem, przed jakim stoimy w związku z uszkodzeniem systemów podtrzymujących życie na Ziemi. W pustych przelotach zawierają się w moim odczuciu obie skrajności: hiperaktywność maszyny (czy raczej „machiny” ekstrakcyjnego kapitalizmu) i jej kompletna bezmyślność. Wiersz Biry notuje „puste przeloty”, choć niekoniecznie odnosi się wprost do spraw, o których tu wspominam.

Możliwe, że i to jest kwestią moich osobistych obsesji, ale „roztopki” kojarzą mi się z topnieniem lodowców albo z innym rodzajem głębokiej, nieodwracalnej straty. W dniu, w którym siadam do napisania tego tekstu, z masywu Marmolada w Dolomitach oderwał się kawałek lodowca, zabijając co najmniej 11 osób. Kriosfera jest w dramatycznym stanie, podobnie jak całe związane z nią życie – a zatem także każdy dom i „domek”. Wszyscy o tym wiemy i nie da się na ten temat powiedzieć niczego ciekawego; a jednocześnie nie da się nie mówić. Te kolidujące ze sobą nakazy (mów, nie mów albo mów – parafrazując Derridę – unikając mówienia) rozumiem jako punkt wyjścia poetyckiego eksperymentu Biry. Nie chodzi o to, co chciałoby się powiedzieć, chodzi o to, jak jeszcze można próbować wprawić słowa w ruch (wewnątrz machiny).

W jednym z wierszy z książki 1.1 (Wydawnictwo Convivo, 2021) pada taka odpowiedź:

„to wszystko zależy

na jakie lubisz stawiać

formy wypowiedzi

i jak je lubisz wypowiadać

– najbardziej, jak je lubisz

wypowiadać

– to ile jemy

w końcu, dużo

czy mało, i na ile różnorodnie?”

Podobnie jak Emilia Konwerska, Bira komponuje swoje wiersze z cytatów lub pseudocytatów, zapisując skrawki rozmów, które mogły realnie mieć miejsce, ale nie musiały. W powyższym fragmencie nagłe przejście od kwestii mówienia do kwestii jedzenia może stanowić zmianę tematu, ale wcale nie musi – mówienie jest nieoddzielne od jedzenia czy, szerzej rzecz ujmując, od konsumpcji stanowiącej siłę napędową przyspieszającego świata. Forma wypowiedzi jest tu kwestią preferencji – jak każdy inny towar. Nie widać wyjścia z tej sytuacji, może dlatego Bira sięga po szczególny rodzaj ironii – nigdy nie domyka swoich tekstów, nie nadaje im pozorów głębi.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się