fbpx
fot. Wojtek Nurek
Julia Fiedorczuk maj 2021

Jeż na autostradzie: Joanna Oparek

Myślę o wieloznaczności tytułowych Obrotów: czasownik „obracać” odnosi się do ruchu ciała wokół własnej osi, ale także do przemiany. Obracają się ciała niebieskie. Obracają się ludzkie ciała w tańcu, wykonują piruety – dopóki nie obrócą się w proch. Obracają się sprawy, dając taki czy inny wynik. Obracając się, zwłaszcza na pięcie, można ustawić się do kogoś plecami. Na przykład kiedy się odchodzi.

Artykuł z numeru

Za wyborem i życiem

Czytaj także

Julia Fiedorczuk

Jeż na autostradzie: Barbara Klicka

Kiedy czytam Obroty, znowu i znowu, przypomina mi się słynne zdanie Piny Bausch: „Tańczmy, inaczej zginiemy”. Taniec, a precyzyjniej: jazda figurowa na lodzie, to metafora, na której opiera się cały ten potężny wiersz. Performance jest strategią, świadomie obieraną właśnie wtedy, kiedy wszystko się rozpada. Czy ta strategia ochroni kogokolwiek od zguby? Oczywiście, że nie, zwłaszcza że na lodzie łatwo się poślizgnąć. Lód jest kruchy, lód się topi. Ale być może tylko taki wątły oręż mamy w starciu ze śmiercią: bunt, co do którego z góry wiadomo, iż na nic się nie zda, który jednak jest jakimś sposobem zaznaczenia swojej jednostkowej obecności – odciśnięcia śladu. Bunt płynie z dumy, ze złości na własną postępującą niedołężność, z przywiązania do wolności. Wejść w śmierć na własnych warunkach – tego chciała bohaterka Obrotów. Jakby odpowiadała na wezwanie ze słynnego wiersza Dylana Tomasa: „Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy, / Starość u kresu dnia niech płonie, krwawi, / Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy” (tłum. Stanisław Barańczak).

Jednak pewnego słonecznego dnia „porządna buntowniczka”, gwiazda, performerka, potyka się o czas. Łyżwa, narzędzie jej buntu, ląduje w marcowym błocie. Przedstawienie zostaje przerwane i od tej pory wszystko jest zwyczajne, jak to w śmierci. Schody, które trzeba pokonać („z góry na dół” – ostatni raz?), są przeszkodą dla ciała, które się rozpada. Dalej rentgen, szpital i „maska tlenowa na koniec karnawału” – jej ostatnie przebranie. Trudno zaakceptować banalne dekoracje umierania. A najtrudniej, kiedy umiera matka.

Tradycyjnie to matka pomaga kształtować świat wewnętrzny swojego dziecka, zwłaszcza jeśli dziecko jest córką. Jeśli to prawda, to wraz z odejściem matki ten wewnętrzny świat doznaje wstrząsu. Wymaga odbudowania – bez matki. Z nieobecnością matki. Ze śmiercią matki. Ze śmiercią w roli głównej. W ostatnich wersach Obrotów córka zajmuje miejsce matki jako tej, która rzuca wyzwanie śmierci. Jeszcze z daleka, ale już ją widzi, zapowiadając „najwyżej punktowany / obrót ziemskiego ciała”. Przejmuje upór matki. I ciągnie przerwany performance.

Joanna Oparek jest dla mnie poetką słowa mówionego. Brzmienie, rytm, głos wybijają się na pierwszy plan. Jej niepodrabialne frazy piętrzą się jak fale, przynoszą uderzające, surowe obrazy, dotykając do żywego. Tak było w poprzednich książkach, gdzie brała na warsztat ciemne oblicza Erosa i przemoc doznawaną przez kobiece ciało. Obroty to wiersz wyjątkowy, wyjątkowo osobisty. Mimo to, a może tym bardziej, słychać w nim bardzo mocny, zbuntowany głos jednej z najciekawszych współczesnych poetek.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się