Ustawa z 1993 r. deklaruje w art. 4 ust. 1, że do programów nauczania szkolnego wprowadza się wiedzę o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji. Zasady nauczania w tym zakresie zostały ogólnie uregulowane w rozporządzeniu ministra edukacji z 12 sierpnia 1999 r. Określono tam wymiar godzinowy tych zajęć w poszczególnych klasach, ich zasadnicze cele, zasady uczestniczenia i zaliczania oraz wymogi dotyczące kwalifikacji prowadzących je nauczycieli. Jednak wbrew założeniom ustawy z 1993 r. zajęcia określone jako „Wychowanie do życia w rodzinie” nie mają charakteru obowiązkowego, dla uczestniczenia w nich uczniów niepełnoletnich (nawet nastolatków) wymagana jest zgoda rodziców. Co więcej – w obowiązującej podstawie programowej tego przedmiotu i jej uzasadnieniu nie wykazano dostatecznej troski o obiektywizm i rzetelność naukową wiedzy, która ma być przekazywana uczniom. W konsekwencji zajęcia te z reguły nie są dostosowane do potrzeb i oczekiwań młodzieży, co odbija się na niskiej frekwencji. W rzeczywistości można więc mieć poważne obawy, czy realizacja deklaracji nie sprowadza się tylko do działań pozornych, a nawet czy czasem nie wykorzystuje się zapisów ustawy do celów niezgodnych z jej założeniami.
Ustawa w art. 2. ust. 2. stanowi też, że organy administracji rządowej oraz samorządu terytorialnego w zakresie swoich kompetencji określonych w przepisach szczegółowych są zobowiązane zapewnić obywatelom swobodny dostęp do metod i środków służących świadomej prokreacji. Według ustawy z 25 czerwca 2015 r. środki antykoncepcyjnie są w Polsce zarejestrowane i dopuszczone do obrotu, określone są również zasady leczenia niepłodności, w tym przy wykorzystaniu zabiegów in vitro. Równocześnie państwo przejawia brak jakiejkolwiek troski o faktyczną dostępność takich środków czy metod, co świadczy tylko o czysto formalistycznym rozumieniu przez rządzących tego zobowiązania. Dowodzą tego m.in. badania empiryczne, z których wynika, że jedynie ok. 1/3 populacji w Polsce miała dostęp do nowoczesnej antykoncepcji, co oznacza najniższy wskaźnik spośród 46 badanych państw europejskich (por. European Contraception Policy Atlas).
Jedyne środki dostępne bez recepty to prezerwatywy i globulki dopochwowe. Pozostałe metody wymagają recepty, a zatem wizyty u lekarza (w tym również tzw. pigułka „dzień po”, pomimo iż prawo unijne tego nie wymaga). Wpływa to istotnie na małą dostępność antykoncepcji, jeśli brać pod uwagę długie oczekiwanie na wizytę u ginekologa w ramach NFZ oraz fakt, że refundowane są tylko dwa rodzaje hormonalnych środków antykoncepcyjnych. Ponadto ginekolodzy, powołując się na klauzulę sumienia, często nie informują pacjentek o wszystkich możliwościach zapobiegania ciąży (jak bywa w przypadku refundowanych już obecnie spirali domacicznych) albo wręcz odmawiają wydania recepty na takie środki. Duże ograniczenia dotyczą przede wszystkim kobiet ubogich i z mniejszych miejscowości. Kobiety zamożne mogą sobie oczywiście pozwolić na korzystanie z usług prywatnych gabinetów ginekologicznych oraz zakup nowoczesnych środków antykoncepcyjnych na własny koszt. Dodatkowo na dostępność antykoncepcji wpływają aptekarze, którzy odmawiają sprzedaży takich środków, przyznając sobie, wbrew prawu, możliwość skorzystania z klauzuli sumienia. Wreszcie „sterylizacja” antykoncepcyjna w przypadku kobiet jest praktycznie niemożliwa, co wynika ze strachu lekarzy przed poważnymi konsekwencjami wynikającymi z naruszenia, nadinterpretowanych przez niektórych prawników, przepisów kodeksu karnego o ciężkim uszkodzeniu ciała.
W kwestii kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego zakres refundacji kosztów zabiegów zarówno z rządowego programu, jak i z programów niektórych samorządów jest niewystarczający w stosunku do ogromnych w skali kraju potrzeb. Zatem niezadowalająca jest również dostępność środków wspomaganego rozrodu. Wszystko to sprawia, że ze względów ideologicznych, logistycznych czy finansowych wiele dziewczyn i kobiet w Polsce nie jest w stanie korzystać z prawa do samostanowienia w dziedzinie reprodukcji.
*
Co pozostaje więc do zrobienia w tej sferze? Przede wszystkim należy wykazać rzeczywistą troskę o to, by omawiane przepisy oraz przewidziane w ustawie obowiązki władz publicznych w zakresie ochrony zdrowia kobiet i pomocy w trudnych sytuacjach życiowych zostały w rzeczywistości realizowane. Powodzenie działań w tym zakresie zależy jednak od kilku warunków wstępnych. Po pierwsze, potrzebna jest wola politycznej zmiany. Obecnie wyraźnie jej brakuje, i to nie tylko wśród rządzących, ale również wpływowych hierarchów Kościoła katolickiego, którzy, głosząc i egzekwując wyznawane dogmaty religijne i zasady moralne, nie powinni uciekać się do pomocy państwowych zakazów i ograniczeń. Po drugie, konieczna jest zmiana nastawienia wszystkich decydentów do kobiet, przewartościowanie ich pozycji społecznej i praw. Ustawa z 1993 r., a zwłaszcza wieloletnia debata publiczna towarzysząca licznym próbom jej zmiany, przez stosowany w niej język, symbolikę i zideologizowanie, spowodowała, z jednej strony, swoiste wyemancypowanie zarodka i płodu, jego upodmiotowienie m.in. poprzez oderwanie pojęciowe od kobiety i jej ciąży. Z drugiej zaś – doprowadziła do uprzedmiotowienia kobiet, zignorowania ich dobra, interesów i praw czy, w najlepszym razie, sytuowania ich na najniższych szczeblach hierarchii społecznych i konstytucyjnych wartości.
Pozytywnym efektem procesów społecznych mających związek z ustawą z 1993 r. było większe uwrażliwienie ogółu na wartość i potrzebę ochrony początków życia ludzkiego. Jednocześnie doprowadziły one do zdeprecjonowania w opinii publicznej praw kobiet, przyzwolenia społecznego na stosowanie wobec nich przymusu instytucjonalnego, a także wytworzenia iluzorycznego przekonania, że skutecznie chronić można nasciturus wbrew woli kobiet. Paradoksalnie, dzieje się to w społeczeństwie, w którym nie ma ogólnego przyzwolenia, żeby w świetle prawa można było np. zmusić biologicznego ojca urodzonego już dziecka (nie mówiąc o nienarodzonym) do poddania się, obojętnemu z punktu widzenia jego własnego zdrowia, zabiegowi np. oddania krwi, nawet gdy byłoby to niezbędne dla uratowania życia jego dziecka. Tę niesprawiedliwość dostrzegło już wiele kobiet i mężczyzn, o czym świadczy choćby liczny udział w demonstracjach przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego z 22 października 2020 r.
Ostatnim warunkiem wstępnym powodzenia zmiany jest świadome odejście od symbolicznego oraz ideologicznego traktowania spraw związanych ze sferą reprodukcji człowieka na rzecz naukowego i pragmatycznego podejścia, zgodnego z ideą praw człowieka w rozumieniu międzynarodowego systemu ich ochrony. A to wymaga zaprzestania stosowania w publicznej debacie przez przeciwników praw kobiet strategii m.in. odwrócenia i przejęcia argumentacji, oczerniania oraz manipulacji językiem lub prawem, które opisuje np. raport Wielkiej Koalicji za Równością i Wyborem pt. Kontrrewolucja kulturowo-religijna. Czy Polsce grozi prawo podporządkowane ideologii chrześcijańskich fundamentalistów? (Warszawa 2020). Bez próby zmiany nastawienia społeczeństwa do kobiet, bez właściwego zrozumienia i poszanowania ich praw, bez uwzględnienia problematyki praw człowieka oraz równości płci w edukacji dzieci i młodzieży, bez zaprzestania manipulacji wiedzą, językiem i prawem istnieje poważne ryzyko, że nawet podejmowane w dobrej wierze działania w ramach realizacji niektórych pozytywnie ocenianych przepisów ustawy z 1993 r. skazane będą z góry na niepowodzenie i nadal funkcjonować będą tylko na pozór.