fbpx
(fot. Andrzej Hulimka / Reporter)
Eleonora Zielińska maj 2021

Na pozór, czyli o prawach reprodukcyjnych

Język, symbolika i zideologizowanie, które naznaczyły debatę publiczną wokół ustawy aborcyjnej, doprowadziły do uprzedmiotowienia kobiet, zignorowania ich dobra i praw.

Artykuł z numeru

Za wyborem i życiem

Czytaj także

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska

Nie oceniać, być

Problematyką praw reprodukcyjnych kobiet zaczęłam zajmować się już na początku lat 80. poprzedniego wieku. Wiązało się to ściśle z wyborem tematu rozprawy habilitacyjnej, którą poświęciłam prawnym aspektom przerywania ciąży w ujęciu porównawczym. Nie przypuszczałam jeszcze wówczas, że temu tematowi zostaną podporządkowane moje dalsze życiowe wybory naukowe, a później również aktywność społeczna w organizacjach feministycznych. Na początku lat 90. należałam do grona współautorów przygotowujących kontrpropozycje do projektu ustawy zakazującej przerywania ciąży i to właśnie z połączenia wybranych przepisów obu projektów powstała ustawa z 7 stycznia 1993 r. Z naszego liberalnego projektu został wprowadzony do ostatecznego tekstu ustawy m.in. zapis preambuły, który stanowi punkt wyjścia tej ankiety. Młodsze pokolenia nie pamiętają, jakie założenie kryło się za nawiązaniem wówczas do potrzeby informacji, edukacji, poradnictwa, pomocy oraz środków umożliwiających jednostce realizację prawa do samostanowienia w sprawach reprodukcyjnych. Przyjęto, że są one najbardziej skutecznym remedium na nieplanowane ciąże, bardziej efektywnymi niż prawnokarne zakazy ich przerywania. Innymi słowy, podobnie jak w przeważającej większości państw europejskich: stawiano na profilaktykę i pomoc zamiast zakazu. W ustawie z 1993 r. zaakceptowano przepisy mające na celu profilaktykę, ale jako towarzyszące ograniczeniu możliwości przerywania ciąży w porównaniu z poprzednio obowiązującą ustawą z 1956 r. Przyjęto zatem zasadę „profilaktyka obok zakazu przerywania nawet wczesnej ciąży”.

Na podstawie posiadanych przeze mnie informacji nt. sytuacji w Warszawie, a także konkluzji z raportu Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny zatytułowanego Przemoc instytucjonalna w Polsce. O systemowych naruszeniach praw reprodukcyjnych (Warszawa 2019) można sformułować krótką diagnozę obecnego stanu rzeczy, która sprowadzałaby się do tytułu piosenki Bogusława Meca: Na pozór. Na pozór bowiem przepisy ustawy nawiązujące do preambuły są zrealizowane. Nie uznałabym tego jednak nawet w niewielkim stopniu za sukces.

Ustawa z 1993 r. deklaruje w art. 4 ust. 1, że do programów nauczania szkolnego wprowadza się wiedzę o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji. Zasady nauczania w tym zakresie zostały ogólnie uregulowane w rozporządzeniu ministra edukacji z 12 sierpnia 1999 r. Określono tam wymiar godzinowy tych zajęć w poszczególnych klasach, ich zasadnicze cele, zasady uczestniczenia i zaliczania oraz wymogi dotyczące kwalifikacji prowadzących je nauczycieli. Jednak wbrew założeniom ustawy z 1993 r. zajęcia określone jako „Wychowanie do życia w rodzinie” nie mają charakteru obowiązkowego, dla uczestniczenia w nich uczniów niepełnoletnich (nawet nastolatków) wymagana jest zgoda rodziców. Co więcej – w obowiązującej podstawie programowej tego przedmiotu i jej uzasadnieniu nie wykazano dostatecznej troski o obiektywizm i rzetelność naukową wiedzy, która ma być przekazywana uczniom. W konsekwencji zajęcia te z reguły nie są dostosowane do potrzeb i oczekiwań młodzieży, co odbija się na niskiej frekwencji. W rzeczywistości można więc mieć poważne obawy, czy realizacja deklaracji nie sprowadza się tylko do działań pozornych, a nawet czy czasem nie wykorzystuje się zapisów ustawy do celów niezgodnych z jej założeniami.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się