fbpx
Agata Puwalska fot. Piechnik Production / Biuro Literackie
Agata Puwalska fot. Piechnik Production / Biuro Literackie
Julia Fiedorczuk listopad 2022

Bunt królików doświadczalnych

Puwalska balansuje między „masz” a „nie masz”. Spora część ludzkiego istnienia na Ziemi – biało pożyłkowanej marmurowej kulce – sprowadza się właśnie do tego.

Artykuł z numeru

Odczarowanie Jezusa

Czytaj także

Wojciech Bonowicz

Moi, mistrzowie: Agata Puwalska

Pierwsze zdjęcie Ziemi z kosmosu zostało wykonane w 1946 r. przez wystrzeloną z Nowego Meksyku rakietę V-2. Osiągając wysokość 104 km, pocisk przekroczył umowną granicę atmosfery. Zamontowana w nim kamera dostarczyła widok Ziemi, jaką zobaczyliby „przybysze z innej planety”, jak to ujął dziennikarz piszący wówczas dla „National Geographic”. Nie było to jeszcze zdjęcie „całej” planety, o które ktoś w wierszu pyta. Ziemię jako kulę zobaczyliśmy trochę później dzięki misjom kosmicznym z 1968 i 1972 r. Wszyscy znamy zdjęcie „błękitnego koralika” wykonane przez załogę statku Apollo 17. Ziemia wygląda na nim jak kulka z błękitnego marmuru z białymi żyłkami. Jest bardzo gładka, chciałoby się ją wziąć do ręki. Jest piękna i krucha.

Sporo pisano o tym, w jaki sposób ten obraz wpłynął na zbiorową wyobraźnię, przyczyniając się do popularności tzw. hipotezy Gai (zgodnie z którą Ziemia wraz ze wszystkim, co na niej żyje, ma cechy jednego organizmu). Ten sam obraz sugerował jednak, że planeta jest czymś w rodzaju statku kosmicznego, wędrującego przez kosmiczne przestworza i zarządzanego przez mądrych ludzi. Błękitny koralik zdawał się prosty w obsłudze.

Frazę „błękitna kula na tle czarnej / otchłani” w wierszu Puwalskiej czytam jako aluzję do słynnego zdjęcia, przy czym nie chodzi o sam obraz, ale o to, w jaki sposób odbierają go zmysły. W końcówce wiersza mnożą się kuliste kształty: kulista jest Ziemia, rejestrująca jej obraz pulsująca źrenica oraz nieco tajemnicze „ziarno rozszerzone w ziemi”. Te kształty odbijają się w sobie, rymują się ze sobą, tworząc skondensowaną mikroopowieść o istnieniu życia na Ziemi.

Ludzkie życie rozgrywa się gdzieś pomiędzy „wrażeniem” i „rzeczywistością”. W wierszu nie stanowią one przeciwieństw, składnia sugeruje wręcz, że są tożsame. To, co nazywamy „rzeczywistością”, bazuje na „wrażeniu”, bo podstawowym instrumentem, za pomocą którego dowiadujemy się czegokolwiek o świecie, jest nasze ciało. „Przybysze z innej planety”, gdyby ich narządy zmysłów znacząco różniły się od naszych, w obu obrazach, tym z 1946 i tym z 1972, mogliby zobaczyć coś zupełnie innego – albo nic.

Wiersz w pierwszym zdaniu deklaruje dostępność. Przymiotnik „dostępny” opisuje coś występującego na tyle powszechnie, że nie ma problemu, aby tę rzecz dostać. „Dostępny” to także tani, a w każdym razie niezbyt drogi. W kontekście „zdań” mogłoby chodzić o zrozumiałość, choć wtedy powiedzielibyśmy raczej „przystępne” niż „dostępne”. Ta drobna różnica wprowadza motyw utowarowienia – eksplorowany przez Puwalską m.in. w znakomitej tegorocznej książce Paranoia Bebop (Fundacja Kontent, 2022). Wiersz dokonuje jednak ciekawego zwrotu: zdania są fizycznie dostępne także w takim sensie, że da się je zniszczyć. Można od nich uciec, ukryć „ręce w twarzy”. Ten ostatni, nieco surrealistyczny obraz to przykład typowej dla stylu tej poetki skłonności do rozbijania skostniałych fraz. Jak mówiła w wywiadzie: „Jesteśmy przyzwyczajeni do mówienia frazami. Określone słowa łatwo nam łączyć w związki, w pewne schematy, co z kolei niestety wpływa na nasz sposób myślenia. Kiedy te związki (schematy językowe) łamiemy, okazuje się, że pojawia się nowa przestrzeń, że możemy dostrzec rzeczy, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi, że zaczynamy inaczej myśleć”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się