fbpx
Julia Fiedorczuk wrzesień 2020

Jeż na autostradzie: Ewelina Krupska

W Ruchomych ledach dostrzegam motyw ucieczki od ziemi („bliższej niż myślisz”) w pocieszenie niesione przez migające, sztuczne światła. Zapach świeżej ziemi pojawiający się na początku wiersza to jakby złamanie tabu, odsłonięcie czegoś, co dla naszego komfortu powinno zostać ukryte.

Artykuł z numeru

Gdy choruje nasza psychika

Gdy choruje nasza psychika

„Jabłka do zagryzania lęku”

Zainteresowałam się poezją Eweliny Krupskiej po przeczytaniu Mapy zalesienia (Warszawa 2016). Zwróciłam uwagę na niezwykłą wyobraźnię tej poetki, wykraczającą daleko poza odruchowy antropocentryzm języków dominujących w naszej kulturze, podbijającą cielesny i zmysłowy charakter ludzkiego podmiotu i nasze zakorzenienie w ziemi, niewykluczające nomadyzmu. Podczas lektury jej debiutanckiego tomu przypominały mi się Fale Virginii Woolf: „Czuję, jak rodzi się we mnie tysiąc zdolności. Jestem na przemian figlarna, wesoła, rozmarzona, melancholijna. Jestem czepiona dna, lecz płynę” (tłum. Lech Czyżewski).

Spodobało mi się, że Krupska nie ma żadnych skłonności do sielanki i nie używa pojęcia natury, do którego ja sama także mam duży dystans z uwagi na jego nierozerwalny związek z dychotomią natura / kultura leżącą u podstaw światopoglądu wywyższającego człowieka względem innych istot.

W poetyckim świecie Krupskiej ludzkiego podmiotu nie da się wyjąć ze środowiska, z krajobrazu, z pogody.

Nie da się go wywyższyć. W otwierającej Mapę zalesienia prozie poetyckiej czytamy: „Pękają lody szorstkiej jak drewno pozimowej skóry. Rzeki będą przez jakiś czas nie do zatrzymania”. To opis zarówno pory roku, jak i stanu emocjonalnego, przy czym żaden z tych poziomów nie jest uprzywilejowany wobec drugiego.

Tytuł niniejszego komentarza pochodzi z kolei z utworu Kolekcja kamieni (dostęp: https://szarenagiejamy.blogspot.com/2019/07/ kolekcja-kamieni.html). Wiersz ten jest opisem złego snu, w którym pojawia się motyw jakiejś bliżej nieokreślonej katastrofy – „końca”: „śniło mi się patrzenie na koniec, szczytowe ściany domów // w nieco innym świetle niż zwykle. na czas końca // rozdawano nam jabłka do zagryzania lęku // – zielone i bez skaz”.

Jabłka – „zielone i bez skaz” – przywodzą na myśl raj i supermarket albo może: supermarket jako rajski ogród, jako jego plastikową podróbkę. Tam uciekamy, żeby stłumić lęk, opychając się pięknymi, sztucznymi owocami. W Ruchomych ledach dostrzegam podobny motyw – motyw ucieczki od ziemi („bliższej niż myślisz”) w pocieszenie niesione przez migające, sztuczne światła. Zapach świeżej ziemi pojawiający się na początku wiersza to jakby złamanie tabu, odsłonięcie czegoś, co dla naszego komfortu powinno zostać ukryte. Zapach ziemi, rozkopanej być może w związku z budową wieżowca, przywodzi na myśl grzebanie zmarłych, bo przecież ziemia jest domem tego, co umarło lub umrze. Także naszym – mimo że nie chcemy o tym wiedzieć. Od tej niechcianej wiedzy, od początkowego objawienia ucieka się w wierszu „w zasięg pracy neonów” komunikujących treści związane z ludzkimi sprawami i sprawkami, z gorączkową aktywnością naszej cywilizacji. Ciekawe, że kiedy wreszcie lgniemy do siebie „w kółku światła”, wyglądamy jak gołębie – małe, sprytne zwierzęta. W kloszu zimnego blasku, który oddziela nas od nocy i od ziemi, sądzimy, że ze wszystkim sobie poradzimy, że na wszystko jest jakiś sposób. Tylko dzięki temu złudzeniu – dzięki nieskazitelnym jabłkom do zagryzania lęku – udaje nam się przetrwać  w świecie, w którym „jantar” odnosi się do nowo powstającego wieżowca, a cała „natura” staje się zbędnym towarem.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się