Początek wiersza decyduje o nastroju całości, skulone ciało sugeruje smutek i bezsilność. „Wzrost” kontrastuje z taką pozą, bo kojarzy się z pozycją wyprostowaną – ze zdrowiem i siłą. Pytanie z drugiego wersu – „Ile byś mi dała?” – może odnosić się właśnie do wzrostu, ale nie musi. Oderwane od kontekstu, uruchamia głębsze i bardziej fundamentalne znaczenia: „ile byś mi dała?” Co byś mi dała? Jak wiele z samej siebie byś mi dała? Innymi słowy: ile jestem dla ciebie wart? Ile jestem wart? Ile można za mnie zapłacić? Język uczuć zazębia się z językiem ekonomii – takie czasy. Poezja Podlaskiego często wybija to na pierwszy plan i nie jest w tym odosobniona – nowa poezja często mierzy się z metajęzykiem neoliberalnej ekonomii.
Między innymi na tym polega jej polityczność, polityczność nieoddzielna od intymności. Debiutancki tom Podlaskiego, trzysta cytryn do trzeciej potęgi tygrysa, krąży wokół tego splotu, sięgając po język rozpięty między liryzmem a wulgarnością:
„to jest siódma pieczeń owieczki na pachwinie apokalipsy
to jest kobieta z wężem na nadgarstku chcę jej
nogi ręce pachwiny zajrzeć pod sukienkę włosy
śpiewałem żeby zagłuszyć ale zaczęło być głośniej
krzyczało zerżnij możesz bo jest cała twoja
ciało twoje żebro twoje tak zarządził pan bóg
który jest wirusem nuklearną bronią arcykapłanów”.
Jest w tej poezji energia buntu, ale jest również bezbrzeżny smutek. Jest słabość. I chyba to najbardziej mnie w niej ujmuje, nieoczekiwany afekt na skrzyżowaniu złości i żałoby, sprawczości i katatonii.
I jest coś jeszcze – a mianowicie nieoswojona, tajemnicza przestrzeń ducha, wyzierająca spomiędzy konsumpcyjnych formułek. W połączeniu lewicowej (rewolucyjnej) polityki, intymności i duchowości jest coś, co przywodzi na myśl Simone Weil. Wielkie wrażenie wywarło na mnie ostatnio jedno jej zdanie (z Wyboru pism w przekładzie Czesława Miłosza): „Nie mogłaś się urodzić w lepszej epoce niż ta, w której wszystko zostało stracone”. Zdanie to pochodzi z pierwszej opublikowanej (pośmiertnie) książki zapisków Weil La Pesanteur et la Grâce (1948). Filozofka sugeruje, że strata – całkowite ogołocenie – paradoksalnie, jest czymś najlepszym: najlepszy czas, żeby się urodzić, to ten, w którym wszystko zostało stracone. Jest on w każdym razie lepszy od tego, w którym coś jeszcze mieliśmy: nadzieję? Złudzenia? Co jeszcze?
W tym czasie po stracie, po doszczętnym upadku i pogruchotaniu wszelkich mrzonek o harmonii czy ładzie można próbować spojrzeć prawdzie w oczy – tak przynajmniej było u Weil. Także u niej splot mistycyzmu i lewicowej polityki prowadził do ciała: kruchego, zwiniętego w kłębek, głodującego – solidarnego. Takie zdanie z jej zapisków: „Uniwersalna wrażliwość – niech poczucie sprawiedliwości (niesprawiedliwości) stanie się tak głębokie, by mogło reagować na wszelkie formy niesprawiedliwości (a nie tylko niektóre, z którymi się ona kojarzy)”.
To rozpoznanie wiąże się z wymogiem absolutnej wrażliwości – takiej, która odbiera zmierzch jako nóż wcinający się w skórę, uszkodzonej, otwartej, wydanej na świat, jak bywa się wydanym (słownik) na śmierć. Okruchy takiej wrażliwości dostrzegam u Marcina Podlaskiego.
*
Katatonia
Marcin Podlaski
Wzrost licz w kłębie.
Ile byś mi dała?
Szukam odpowiednich słów, a nie mam zdania.
Kiedy na Plantach gniją liście,
myślę o Katyniu.
Zmierzch wcina się w skórę, wertykalny nóż
w palec wskazujący. Uszkadza nerw.