fbpx
fot. Grzegorz Dąbrowski
Julia Fiedorczuk październik 2021

Jeż na autostradzie: Joanna Bociąg

Są poeci jak Whitman czy Ginsberg, którzy upodobali sobie długie, melodyjne frazy, zdania przelewające się z wersu do wersu, ograniczone tylko możliwościami ludzkiego oddechu, piętrzące obrazy, wciągające swoich czytelników w ekstatyczne ciągi skojarzeń, jakby pisali pod dyktando jakiejś potężnej siły – np. pragnienia. I są tacy, którzy układają słowa oszczędnie, wysuwając na pierwszy plan nie brzmienie, lecz wygląd wiersza na stronie. Żadna z tych skłonności nie jest w moim odczuciu lepsza ani gorsza od drugiej, odnotowuję tylko, iż te dwa impulsy – brzmieniowy i wizualny – istnieją (w obrębie wiersza wolnego) i rozwijają się w różne poetyki.

Artykuł z numeru

Z czego się śmiejemy

Czytaj także

Julia Fiedorczuk

Jeż na autostradzie: Marcin Podlaski

Mistrzem drugiej z tych tendencji jest w poezji amerykańskiej William Carlos Williams, autor wersów składających się nieraz z pojedynczego słowa, jak w słynnym wierszu Czerwona taczka, gdzie cała linijka dostała się przyimkowi „upon” („od”). Nieprzypadkowo przywołuję Williamsa. W debiutanckim tomie Joanny Bociąg Boję się o ostatnią kobietę (Dom Literatury w Łodzi, 2020) pojawiają się parafrazy dwóch wierszy Williamsa (This is just to saySpring), a i w innych tekstach z tej książki udaje się dostrzec charakterystyczną imagistyczną frazę. Bociąg jest bardzo oszczędna, miejscami minimalistyczna, co dobrze służy surowemu przekazowi tej poezji: jej podstawowym tematem jest przemoc przenikająca tzw. cywilizowane życie, w którym odgrywamy przygotowane dla nas role kobiet i mężczyzn. Mój ulubiony wiersz z Boję się nosi tytuł cykoria podróżnik. Mam wielki sentyment do tej pospolitej rośliny, chętnie pojawiającej się przy drogach i wszędzie tam, gdzie pejzaż jest nijaki – ani dziki, ani zagospodarowany. Piękna jest jej nazwa i piękne, choć nieszczególnie cenione, jej błękitne kwiaty. Bociąg kładzie te byle jakie rośliny obok ciała Oksany Szaczko, jednej z założycielek Femenu. Szaczko była wielokrotnie zatrzymywana (ponad rok życia spędziła w aresztach), doświadczała przemocy i gróźb, zginęła w tajemniczych okolicznościach w Paryżu w lipcu 2018 r., prawdopodobnie śmiercią samobójczą. To wszystko wiemy skądinąd, w wierszu widzimy tylko nagie ciało przedwcześnie zmarłej kobiety („skandal” Femenu polegał m.in. na pokazywaniu kobiecej nagości):

„zielsko to nie roślina

ryba nie zwierzę

krągłe piersi Oksany Szaczko

jakie kwiaty płożą się

na jej

sztywnym ciele

kto rzuca pierwszy

wie że lepiej przeczekać”

Bliskość kwiatów i udręczonego ciała nie jest czymś, co dałoby się sparafrazować, wyjaśnić, poddać interpretacji. Mamy tu do czynienia z obrazem, jak w poezji dalekowschodniej, z której czerpał imagizm Ezry Pounda i Williamsa. Obraz wyzwala kaskadę myśli i emocji, prowadząc do wglądu stanowiącego sedno poezji, ale będącego już poza słowami.

Shasta to także obraz, choć nieco innego rodzaju. W porównaniu z cykorią podróżnikiem nowy wiersz Bociąg jest ściślej wizualny, nie „pracuje” jak wiersz imagistyczny, tylko grubymi kreskami szkicuje scenę zainspirowaną fragmentem Wady ukrytej Thomasa Pynchona. Szasta opowiada o swoim doświadczeniu z niejakim Mickeyem, uwielbianym przez kobiety z uwagi na swoją siłę i dzikość („Równie dobrze mógłby prowadzić mnie na smyczy” – mówi u Pynchona). Bociąg zapisuje tę sadomasochistyczną relację kilkoma prostymi wersami. To właśnie prostota i precyzja decydują o sile wiersza. Poezja rozgrywa się w formie zapisu, w sposobie dzielenia zdań tak, żeby powstała linijka: „gdzie nie czuło się” albo po prostu „chcieli”. W ten sposób uwypuklone zostają frazy odnoszące się do pożądania – ukrytego tła tego i wielu innych wierszy Bociąg. Można by było na marginesie twórczości tej poetki ponownie zadać pytanie o różnice między prozą i poezją. W jej jakby „reporterskich” obrazach szczególnie dobrze widać, na czym ta różnica polega.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się