W debiutanckiej książce Agaty Puwalskiej haka! (Stronie Śląskie 2021) najbardziej intrygujący wydał mi się cykl wierszy nawiązujących do sławnego poematu Andrzeja Bursy Luiza. Cykl nosi tytuł luizy nie ma [w ogrodzie] i – podobnie jak utwór Bursy – składa się z ośmiu części, z których każda jest swoistą wariacją na temat pierwowzoru. Używam słowa „wariacja”, choć pewnie można by powiedzieć także „polemika” lub „odpowiedź”. Słowo „wariacja” jest o tyle trafniejsze, że obejmuje również zabiegi formalne: Puwalska przechwytuje rozmaite elementy Luizy – wyrażenia, motywy, czasem także rytmy – i po swojemu je przetwarza. Niekiedy zachowuje znaczenia zapożyczonych motywów, innym razem je odwraca. Podoba jej się rekwizytornia Bursy i dynamika tworzonych przezeń obrazów, ale korzystając z jednego i drugiego, jednocześnie odrywa się od Luizy czy też pisze Luizę własną.
Te zabiegi dobrze widać na przykładzie wiersza, który wybrałem do interpretacji. To czwarty wiersz cyklu; odpowiednia część poematu Bursy nosi tytuł Pętla architektury, a jej mottem jest zdanie z Ody do młodości: „Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał hydrze, / Ten młody zdusi centaury”. Zdanie to, dodajmy, poeta przywołał z intencją wyraźnie ironiczną, skoro w jednym z wcześniejszych fragmentów Luizy czytamy o Herkulesie, co „z rodziną je jajka na twardo”. Sama część czwarta wydaje się jednak u Bursy wolna od ironii – i u Puwalskiej też ironii nie znajdziemy. Ani zapisany w kwadratowych nawiasach tytuł [pętla postów] nie wydaje się ironiczną parafrazą, ani tym bardziej nie ma takiego charakteru wybrane przez poetkę motto.
Zobaczmy jednak najpierw, jak to wyglądało u Bursy:
„Za dużo pustych spojrzeń wdeptałem tu w ciszę
Wierzchołków starych strychów legend cudzych okien
Więc dziś łagodne miasto odwet bierze mści się
Rażąc mnie znad kopuły ognistym obłokiem
To biegną na mnie wieże z betonu i spiżu
Beczący łeb bezkrwawo mur ucina krzywy
W wesołych łódkach dłoni ukryj mnie Luizo
Przed straszną konsekwencją martwej perspektywy
Lecz urok nie odwróci od skazańca pętli
Zabitego spojrzenia długo krąży astral
Bo kto dzieckiem w kolebce przed chimerą klęknął
Ten młody zginąć musi pod toporem miasta”.
Kiedy porówna się oba wiersze – a dzieli je mniej więcej 75 lat – nietrudno zauważyć, co Puwalska odrzuca, a co zostawia. Na przykład obraz miasta jest u Bursy nacechowany znacznie bardziej negatywnie. Miasto w jego poemacie ukazuje swe agresywne i opresywne oblicze: „bierze odwet”, „mści się”, razi „ognistym obłokiem”, napiera „wieżami z betonu i spiżu”, a nawet staje się sceną – symbolicznej, co prawda, ale jednak – egzekucji. U Puwalskiej to wszystko znika, zostają puste ulice „wdeptywane w ciszę” (poetka przejmuje od Bursy tę piękną metaforę) i widok „cudzych okien”, za którymi toczy się obce, nieznane życie. Co ciekawe, samo słowo „miasto” nawet się w jej wierszu nie pojawia, nie ma też śladu po katowskiej scenerii (pętla, topór, ucięty łeb). Zamiast niej widzimy współczesne miejsce pracy – nadmiernie angażujące, przyprawiające o bezsenność i generujące konflikty. Obraz narysowany przez Bursę jest oparty na mocnym przeciwstawieniu: ja–miasto. W wierszu Puwalskiej inaczej: obraz jest wieloelementowy i nie tak silnie skontrastowany. Wreszcie, co najistotniejsze, zmienia się podmiot. U Bursy jest nim mężczyzna szukający ukojenia w objęciach kobiety: „W wesołych łódkach dłoni ukryj mnie Luizo”. U Puwalskiej słyszymy głos samej Luizy, która nie chce widzieć siebie w roli biernej pocieszycielki, kobiety przy mężczyźnie, ale raczej kogoś, kto sam decyduje o swoich sprawach.