fbpx
fot. Renata Dąbrowska / Biuro Literackie
fot. Renata Dąbrowska / Biuro Literackie
Wojciech Bonowicz kwiecień 2023

Moi, mistrzowie: Klaudia Pieszczoch

Ostatni wiersz w książce jest, powtórzę, pewnym zaskoczeniem. To właściwie bardzo prosty rysunek, a dokładniej – trzy proste szkice.

Artykuł z numeru

Psychodeliki. Nadzieja dla duszy i umysłu?

Czytaj także

Wojciech Bonowicz

Moi, Mistrzowie: Agata Jabłońska

Ten krótki, skromny wiersz zamyka debiutancką książkę Klaudii Pieszczoch, zatytułowaną ruń (Kołobrzeg 2023). Zamyka nieco zaskakująco; utwory składające się na ten tom to struktury na ogół dość skomplikowane, wielowarstwowe, wymagające od czytających nie tylko czujności i wiedzy, ale też nie lada praktyki lekturowej. W jednym z utworów można się zresztą natknąć na znamienne sformułowanie: „wiersz to zapadający się grunt”. Tak właśnie jest: czytając wiersze Klaudii Pieszczoch, możemy poczuć się niepewnie, niestabilnie, niczym na osuwisku. Ontologia opisywanego świata jest bowiem z reguły niejasna. Bywa, że jesteśmy zarazem wewnątrz i na zewnątrz tego, co opisywane, w ciele ludzkim, zwierzęcym i roślinnym równocześnie, w nieokreślonej przeszłości, rozmytym teraz, a może także w dopiero przeczuwanej przyszłości… Rzeczywistość w tych wierszach jest bogata nie tyle gatunkami, ile zmieniającymi się formami. Oko i słowo są uwrażliwione na różne stany skupienia, konsystencje, fazy rozwoju; opisywane czynności przechodzą jedna w drugą niemal niezauważenie. Na to nakładają się częste zmiany perspektywy, co dodatkowo dynamizuje poszczególne utwory. W tym wszystkim znać wysiłek poetki, by ująć świat niejako na nowo: opowiadając o nim, uwolnić wyobraźnię i język, oczyścić jedno i drugie z tego, co nagromadzone. „W literaturze – zarówno w jej czytaniu, jak i pisaniu – istotne jest dla mnie to, by była ona próbą odwidzenia tego, co sto razy widziane, a w efekcie przewidziane” – wyznała w jednym z wywiadów.

Na tym tle ostatni wiersz w książce jest, powtórzę, pewnym zaskoczeniem. To właściwie bardzo prosty rysunek, a dokładniej – trzy proste szkice. Najpierw zwróćmy jednak uwagę na tytuł. Rozłogi to, przynajmniej słowotwórczo, przeciwieństwo „złogów” – tego, co nawarstwiło się, zalega. Rozłogi to swobodny rozrost, pędy biegnące we wszystkich kierunkach, żywa sieć spowijająca ziemię. Jeśli przyjrzeć się temu, jak słowo to funkcjonuje w literaturze, nietrudno potraktować je jako synonim wolności, szerokiego gestu czy podróży w nieznane. Owo nieznane może być mroczne, jak u Leśmiana opisującego pogrzeb jako drogę „w mroki i mroków rozłogi”. Albo kosmiczne, jak u Schulza, w którego Wiośnie wzrok biegnie nocą „w gwiezdne bezdroża” wśród „wertepów i rozłogów powietrznych”. Na ogół jednak dominują obrazy bujności i otwartych, osłonecznionych przestrzeni, niekoniecznie nawet dzikich; tak jest chociażby w Faunie Staffa, gdzie „pogodne lato złoci pól rozłogi”. Przywołuję te znane konteksty, żeby pokazać, jak szerokie są możliwości użycia tego słowa i jak mocno potrafi ono oddziaływać. Umieszczone w finale debiutanckiej książki, nieuchronnie stanowi jej podsumowanie, akcent kładąc na tym, co żywotne, co narodziło się, by wzrastać, sięgać śmielej i dalej.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się