„Ja tu byłam tylko tłem”, „Niczego tutaj nie stworzyłam”, mówi Zofia Morawska w rozmowach z Jackiem Moskwą. „Nie mów o mnie, mów o Dziele!”, upomina autora na krótko przed śmiercią. Chętnie opowiada o zasługach innych: Matki Czackiej, Antoniego Marylskiego, Zygmunta Serafinowicza, sióstr Lilpopówien… Swoją osiemdziesięcioletnią pracę w Laskach podsumowuje jednym zdaniem: „Moja rola sprowadza się do kwesty”.
Po przeczytaniu rozmów z panią Zulą zajrzałem do obszernego tomu Ludzie Lasek wydanego w 1987 r. Na blisko sześciuset stronach Morawska wspomniana jest raptem kilka razy. Rzeczywiście, wydać się może tylko tłem: są tam sylwetki ludzi, którzy Laski stworzyli, i tych, którzy w nich bywali, opowieści o siostrach, księżach, dyrektorach, niektórych szeregowych pracownikach, a nawet podopiecznych. O pani Zuli nie dowiadujemy się prawie nic. A przecież nie sposób wyobrazić sobie Dzieła bez niej, skromnej „kwestarki”, której poświęcenie i zapobiegliwość pozwoliły Laskom dźwignąć się ze zniszczeń wojennych, przetrwać komunizm, zachować ducha, który towarzyszył początkom tej niezwykłej inicjatywy. Dlatego dobrze, że Moskwa nie uległ perswazjom swojej bohaterki („Nie widzę w sobie nic ciekawego”) i zdołał namówić ją do opowieści. Wraz ze śmiercią pani Zuli w październiku 2010 r. odszedłby bez śladu ważny fragment polskiej historii, w szczególności (tak chyba trzeba to powiedzieć) dziejów chrześcijańskiego etosu w Polsce.
„to było rzeczą łaski”
Lektura tych rozmów to dobra okazja, żeby zadać sobie zasadnicze pytanie: co to jest etos chrześcijański? Na czym miałby on polegać dzisiaj, na czym polegał wczoraj? Morawska niewiele mówi o swojej wierze. Przyznaje, że modlitwa przychodzi jej z trudem. Równocześnie ogromne wrażenie robi jej wyznanie, że począwszy od Pierwszej Komunii, codziennie uczestniczyła we Mszy świętej i przyjmowała Eucharystię, nawet podczas wojny. Przez prawie sto lat – każdego dnia! Przy czym jest to powiedziane rzeczowo, jakby chodziło o coś zwykłego, co może się przydarzyć także innym ludziom. I jak gdyby to w ogóle nie była zasługa bohaterki – bo mówi o tym fakcie: „doznałam wielkiej łaski”.
Wszystko, co ją w życiu spotkało i czego dokonała, określa w ten sam sposób: „to było rzeczą łaski”. Pisząc przed laty recenzję Rodowodów niepokornych Bohdana Cywińskiego, ks. Józef Tischner zauważył, że niemal każdy rozdział tej książki stawia czytelnikowi pytanie: „A ty gdzie stoisz?”. Z opowieścią Morawskiej jest podobnie.
Kluczem do tej opowieści jest słowo „wybór”. Zwłaszcza na pierwszych stronach powtarza się ono kilkakrotnie. Moskwa rozpoczyna rozmowę od pytania o początek związków z Dziełem. Morawska pojawiła się w Laskach jesienią 1930 r., kiedy Dzieło już krzepło; w tym samy roku na stałe osiadł tam ks. Władysław Korniłowicz. Córka wybitnego znawcy starożytności, Kazimierza Morawskiego, spokrewniona i spowinowacona z wieloma znakomitymi postaciami polskiej historii i kultury, spotkała się najpierw z założycielką, Matką Czacką, a potem, w Warszawie, z Antonim Marylskim, który kierował zakładem dla niewidomych i związanymi z nim instytucjami. Ta druga rozmowa zdecydowała o jej przyszłości.