Przeklęty dziewiętnasty wiek! Taka była moja pierwsza i najgłośniejsza myśl po lekturze odpowiedzi na Znakową ankietę o polskości z 1987 roku. Jasne, przeszłość stanowi oczywisty punkt odniesienia i najżyźniejszy kontekst. Ale choćby z czystej przekory – dla zdrowego odreagowania – człowiek chciałby porozmawiać o polskości, trzymając usta i mózg ponad powierzchnią bagna pierwszej wojny światowej i rozbiorów. Lecz czy to w ogóle możliwe? Przeklęty dziewiętnasty wiek!
Nie jest moją intencją silić się na kontrowersyjność i obrazoburstwo – takich brawurowych komandosów antypolskości mamy dziś na pęczki, wystarczy włączyć telewizor czy otworzyć kolorową gazetę. Chciałbym natomiast zaproponować perspektywę konkurencyjną wobec wszystkich tych ujęć czyniących z polskości kategorię wyjątkową, zgoła nadnaturalną, jednoelementowy zbiór o odrębnych regułach, nieporównywalny do żadnego innego. Dopóki dyskurs toczy się na poziomie zestawiania wyjątkowości, czyli tłumaczenia nieprzetłumaczalnego, dopóty pozostaniemy takim egzotycznym idiomem Europy. Trzeba ram i języków obszerniejszych, uniwersalnych.
1.
Jeśli więc nie mamy odwoływać się do więzów i ciągłości mistycznych, pozarozumowych, ani też do prostackiej wspólnoty krwi (tj. ciągłości przez genealogie ciała), to naturalnym punktem wyjścia w każdej rozmowie o polskości musi być identyfikacja poprzez zakorzenienie w sieci kontekstów kulturowych, językowych, w określonym krajobrazie symboli. Okoliczności materialne – geografia, geny, namacalne manifestacje historii – wpływają jedynie pośrednio, zwiększając lub zmniejszając ekspozycję człowieka na dane pakiety symboli.
W ankiecie sprzed 25 lat tak rozwijał tę perspektywę Jan Prokop: „Narodowe legendarium nie jest naszym jedynym uniwersum znakowym, jedynym pomieszkaniem hominis symbolici, człowieka tworzącego symbole. Tkwimy w wielu nakładających się na siebie, rywalizujących, ale i dialogujących układach znakowych. Zakorzenienie w określonym dziedzictwie nie wyklucza transcendowania go, przekraczania granic własnego świata i wymiany wartości. Tak poszczególne podnosi się do uniwersalnego, a «narodowe do ludzkości». Tkwimy w polskim «zaklętym kręgu», ale także w kręgu wyobrażeń judeochrzescijańskiej i grecko-rzymskiej Europy… Jesteśmy wreszcie członkami rodziny ludzkiej nie mówiąc o przynależności do ważnych lub mniej ważnych wspólnot węższych, choć zarazem powszechnych, jak astronomowie, miłośnicy jazzu, benedyktyni czy alpiniści. Narodowe uniwersum nie jest więc jedynym obszarem, w którym istnieję jako homo symbolicus, ale jest domem – miejscem zakorzenienia, z którego wyruszam w świat. Dom ów wciąż ulega przebudowie, jest poprawiany i odnawiany, ale aby był rzeczywiście miejscem zadomowienia, portem naszych rejsów, musi zapewniać ciągłość międzypokoleniową”.
Pójdę znacznie dalej: nie ma żadnego powodu, by polskość czy jakąkolwiek podobną kategorię wyróżniać a priori z nieskończonego repertuaru identyfikacji, których podmiotem jest każdy człowiek. Nie jest konieczna „identyfikacja zero”, żaden port, dom, stały układ odniesienia.
2.
Przyjrzę się teraz trochę bliżej mechanizmom rządzącym tym systemem i konsekwencjom owego uogólnienia i zrównania.
Dość łatwo da się wydestylować następujące cechy wspólne identyfikacji w powyższym rozumieniu:
– równoległość;
– ułamkowość;
– wzajemne przenikanie;
– niepodległość od realu;
– pozasprzeczność.
Identyfikacje są RÓWNOLEGŁE, tzn. żadna jedna identyfikacja nie określa w pełni sytuacji jednostki ani też nie układają się one w stałą spójną hierarchię i nie kasują wzajemnie. W tym samym momencie, w tej samej sytuacji ten sam człowiek rozpoznaje się równolegle w symbolice mężczyzny (męskości), rodzica (ojca), syna, białego, Europejczyka, Polaka itd.
Identyfikacje są UŁAMKOWE: nikt nie może twierdzić, że poznał i opanował którekolwiek z tych uniwersów symboli w całości. Ich cechą fundamentalną jest ta kosmiczna otchłanność: każdy z nas ma silne poczucie, iż poza jego horyzontem rozciągają się galaktyki nieznanych mu symboli; że, jak dzieciak spoglądający w ugwieżdżone niebo, dostrzega jedynie nieskończoność przesłaniającą mu tysiąc kolejnych nieskończoności.
Identyfikacje PRZENIKAJĄ SIĘ WZAJEMNIE: prawie każdy symbol stanowi element więcej niż jednego „języka” i uczymy się ich od razu w tej wielokrotności znaczeń; nie jest możliwy do pomyślenia „człowiek jednej identyfikacji”. Jeśli np. w kontekście seksualnym bardziej myślę o sobie jako o Polaku niż mężczyźnie – jeśli gęstsza pozostaje tu dla mnie sieć znaków polskości – to chociaż może to stanowić podstawę efektownej obsesji, nie wymaże przecież identyfikacji męskiej: polskość się tu nią „karmi”, tak samo jak w symbolice Matki-Polki karmi się kobiecością.
Identyfikacje nie muszą być zakorzenione w rzeczywistości, są względem niej NIEPODLEGŁE – równie dobrze mogą się opierać na podstawach jawnie lub nieświadomie fikcyjnych. Ludzie identyfikują się wszak przez przywiązanie do danej marki (tj. marzeń i aspiracji wykreowanych dla marki), trendu, subkultury, poprzez daną religię czy mit. U podstaw tradycyjnych identyfikacji narodowych także leżały mity. Steve Jobs stworzył Apple’owców, Romulus i Remus – Rzymian. Fikcyjność bywa tu oczywiście mniej i bardziej jaskrawa: wyznawcy danej religii biorą jej imaginarium absolutnie serio, podczas gdy najzagorzalsi nawet fani danej książki, filmu, serialu, doskonale zdają sobie sprawę z ich umowności. Wszakże dla samego mechanizmu identyfikacji, dla funkcji budowania wspólnoty, filtrów percepcji, modi porozumienia – nie ma ta różnica znaczenia.
Identyfikacje są POZASPRZECZNE, tzn. nie dotyczy ich logika wykluczania członów alternatywy: A lub nie-A. Można się identyfikować równocześnie z A i z nie-A. Na poziomie uczestnictwa symbolicznego (umysłów, wyobrażeń, skojarzeń, języków) można być równocześnie kobietą i mężczyzną, można być dzieckiem i dorosłym, Żydem i antysemitą, katolikiem i ateistą, prawicowcem i lewicowcem itd.
3.
Czy polskość, a właściwie szerzej: identyfikacje obejmujące kategorie polskości i podobne, opierają się na cechach względnych czy bezwzględnych?
W rzeczywistości najsilniejsze identyfikacje wyróżniające zbiorowość X wyłaniają się w kontraście z cechami definiującymi nie-X. Dla ilustracji postawmy następującą kwestię logiczną: czy w świecie, w którym WSZYSCY są i byli Polakami, istnieje polskość? (Czy to zdanie ma tam w ogóle sens?)
Przed momentem rozpoznania nie-X nie istniejemy jako X. W historii cywilizacji takim wyraźnie definiującym zdarzeniem bywało pierwsze zetknięcie izolowanych społeczności z Europejczykami (odkrywcami spoza horyzontu ich doświadczenia). W dziejach narodów europejskich analogiczny moment nie istnieje jako zdarzenie historyczne, tutaj nie mieliśmy stanu pierwotnej izolacji ani wszechobejmującej jedności. Niemniej trwający wciąż proces kształtowania się identyfikacji podlega wszędzie tym samym regułom.
Identyfikacje oparte na cechach względnych są:
– zmienne w czasie;
– komplementarne jako system;
– podatne na zapośredniczenie.
Takie identyfikacje ZMIENIAJĄ SIĘ W CZASIE, ponieważ przesuwają się punkty, względem których przyjmujący daną identyfikację wyznaczają swoje położenie.
Jeśli np. polskość ma się opierać także na cesze tolerancji (bądź nietolerancji), to każda asercja w rodzaju „Polacy są tolerancyjni” (tudzież „Polacy są nietolerancyjni”) nie znaczy nic zanim nie zostanie przełożona na sądy relacyjne: „Polacy są tolerancyjni bardziej niż nie-Polacy” („Polacy są nietolerancyjni bardziej niż nie-Polacy”). Polskość staje się w tym momencie pochodną stopnia tolerancji tych nie-Polaków, z którymi Polacy mają najczęstszy kontakt (pośredni lub bezpośredni). A ponieważ stopień ów się zmienia, zmieniają się warunki brzegowe polskości.
(Notabene analogiczne rozumowanie należy przeprowadzić dla wielu identyfikacji przecinających się z polskością, m. in. katolickości. Czy katolickość naprawdę stoi na cechach bezwzględnych? Polska już dawno przestała być przedmurzem chrześcijaństwa – przez długi czas pozostawała homogenią katolicyzmu pozbawionego definiującego kontaktu z niekatolicyzmem. Wszyscy byli katolikami, nikt nie był katolikiem).
Teoretycznie mogłoby to prowadzić do nieskończonego sprzężenia zwrotnego między SYSTEMAMI KOMPLEMENTARNYCH IDENTYFIKACJI: bo chociaż człowiek potrafi uczestniczyć w sprzecznych symbolikach, to same systemy identyfikacji dopełniają się wzajemnie, chociażby na poziomie oderwanych od realu „wyobrażeń o nie-X”. W praktyce jednak zazwyczaj się tak nie dzieje, ponieważ w różnych identyfikacjach różne cechy mają różną wagę. W powyższym przykładzie nie-Polacy nie muszą się wcale definiować poprzez swoją tolerancję (czy nietolerancję), więc reaktywne zmiany takiej identyfikacji polskości nie będą odciskały na owych nie-Polakach mierzalnego wpływu.
Nastąpiła też rewolucja w sposobie kształtowania tych identyfikacji: w coraz większym stopniu kształtowane są one bezpośrednio. Tym samym zanika rola elit, a rośnie rola popkultury.
W numerze sprzed ćwierćwiecza tak pisał Tadeusz Łepkowski: „Nie ulega żadnej wątpliwości, że tradycja prawno-państwowa, myśl narodowa, stanowią przez całą historię Polski własność elit. Masy przez większą część dziejów, a i teraz, są bardziej konsumentami niż twórcami, tradycję raczej przejmują niż kształtują”.
Moim zdaniem to diagnoza całkowicie nieaktualna. Wydostawszy się z zamrażarki PRL-u, dostaliśmy się w szpony tych samych praw masy, które przed wiekiem zanalizował Ortega y Gasset. I bardzo szybko głównym źródłem identyfikacji dla jednostek w tej masie stała się komercyjna popkultura.
Po prawdzie cały ten proces jest bardziej skomplikowany; istnieją tu dwa różne rodzaje możliwego zapośredniczenia. Otóż, ponieważ w coraz mniejszym stopniu świat wpływa na nas wprost (w materii i w kontaktach fizycznych z innymi ludźmi), a w coraz większym – pośrednio, przez wytwory kulturowe, to i kulturowe kompetencje polskości (jak i amerykańskości, niemieckości, francuskości) nabywamy coraz częściej nie po prostu żyjąc w Polsce, obcując z Polakami, chodząc po polskiej ziemi itd. – lecz przyswajając twory danej kultury. Co obecnie w 99 procentach oznacza pop.
Dlatego też będąc od dziecka zanurzonymi w kulturze produkowanej przez Hollywood, mamy prawo mówić o sobie wcale niemetaforycznie, że „w pewnym stopniu wszyscy jesteśmy Amerykanami”.
Z drugiej strony zaś popkultura pozwala właśnie na nieustanne BEZPOŚREDNIE (tzn. niezapośredniczone przez elity) konfrontowanie naszych identyfikacji z identyfikacjami obcymi. Wzorce tworzą się oddolnie, ucierają się w milionach pojedynczych kontaktów.
Nie istnieje żadna elita tworząca popkulturę, przejmująca w ten sposób rolę dawnych elit. Popkultura stanowi tyleż pokarm, co WYTWÓR MASY.
Za dobrą ilustrację (model) owych procesów służy prowincjonalna wieś z początkowego okresu formowania się państw narodowych. Mieszkańcy tej wsi nie mieli żadnego kontaktu z przedstawicielami innych narodowości, mieli natomiast kontakt z mieszkańcami sąsiednich wsi oraz przedstawicielami władzy feudalnej (reprezentantami suwerena). Ich identyfikacje kształtowały się zatem w relacji do sąsiadów („My z Korbielewa Dolnego nie jesteśmy jak ci Korbielewa Górnego”) oraz do wyobrażeń o obcych przynoszonych „z góry” przez elity. To panowie szlachta, ziemiaństwo i potem inteligenci jeździli za granicę i przyjmowali u siebie cudzoziemców, zapoznawali się z obcą kulturą. Zmieniało się to stopniowo wraz z przepływem ludności ze wsi do miast, poziomymi migracjami zarobkowymi i rozwojem środków masowego przekazu. W końcu dotarliśmy do punktu, gdy elity stały się tu właściwie zbędne. Miliony podróżują za granicę, bezpośrednio stykając się z nie-polskością, a każdy, nie ruszając się z domu, jest codziennie bombardowany popkulturowymi obrazami z rozmaitych kręgów kulturowych i sfer cywilizacji.
Powstające w ten sposób identyfikacje polskości nie mają wiele wspólnego z dziewiętnastowiecznymi relikwiarzami świętych symboli powierzonymi pieczy oświeconych elit.
4.
Rozumując dziewiętnastowiecznie, wszyscy pozostajemy do śmierci zdeterminowani przez „miejsce, z którego wyruszamy w świat”: punkt startowy, w którym zostaliśmy ustawieni przez naturę. Murzyn nie może się więc identyfikować jako biały, kobieta jako mężczyzna, chłop jako arystokrata, muzułmanin jako ateista, Polak jako Meksykanin.
Rozumując dwudziestopierwszowiecznie, wszystkie identyfikacje są kwestią wyboru. Murzyn może się wybielić. Kobieta może zostać mężczyzną, mężczyzna – kobietą. Każdy może przejść do wyższej warstwy społecznej, jeśli zdobędzie wystarczająco wiele pieniędzy. Może zmienić wyznanie tudzież porzucić wiarę w ogóle. Może osiąść w innym kraju, wżyć się w ten kraj i tak oto stopniowo „przesłonić” stare konstelacje symboli nowymi.
Całkowite wymazanie pierwotnych identyfikacji nie jest możliwe – chyba że zmiana następuje jeszcze we wczesnym dzieciństwie – ale przecież nie trzeba aż amnezji. Gdybym teraz przeniósł się np. do Brazylii i świadomie odciął od zdalnego uczestnictwa w polskości, i równie świadomie i pracowicie „wżywał” w brazylijskość, po kilkunastu latach zapewne byłbym już bardziej Brazylijczykiem niż Polakiem – chociaż do śmierci pozostałaby we mnie polskość jako jedna z równoległych żywych identyfikacji.
Jednak sama możliwość powrotu oraz dobrowolność tych zmian odejmuje im aurę dramatyzmu i fatalistycznego cierpienia charakterystyczną dla dziewiętnastowiecznych „przenarodowień”.
Zresztą nie jest konieczna nawet przeprowadzka. Jako się rzekło, identyfikacje współczesne w coraz mniejszym stopniu zależą od podstaw materialnych: ziemi, zabytków, fizycznej obecności innych ludzi. Można pozostawać zanurzonym w polskości, znajdując się cieleśnie na emigracji – nadal bowiem uczestnicząc wówczas w kulturze, języku, polityce, problemach Polski i rodziny. (Sam termin „emigracja” rozmywa się i traci znaczenie w świecie szybkich i swobodnych podróży i coraz bardziej totalnych technologii zdalnej komunikacji).
I na odwrót: mieszkając w Polsce, można w istocie żyć w innym kraju, innej kulturze, uczestniczyć w innym języku, przeżywać inne zupełnie rozterki i radości, i poruszać się głównie w krajobrazach symboli wziętych spoza uniwersum polskości.
Wprowadzając tu ów możliwie neutralny i pojemny model i analizując jego cechy próbuję właśnie umiejscowić polskość w kontekście niby tak przyziemnych i banalnych identyfikacji jak „kulturysta”, „informatyk”, „fan Iksa”, „prawnik”, „wegetarianin”, „ekolog”, „hipster”, „biseksualista”, „użytkownik Apple’a”, „alkoholik” itd. One właśnie coraz częściej – w coraz większej liczbie sytuacji życiowych – są identyfikacjami najistotniejszymi, najżywszymi, NAJPRAWDZIWSZYMI.