Czas, który przeżywamy, rodzi szereg pytań, zwłaszcza pytań o przyszłość. Spytam Cię tak, jak się pyta pisarza: czy literatura to sprawa bardziej przeszłości czy przyszłości? Czy piszemy dla tych, którzy byli, bo np. chcemy coś zatrzymać albo jakoś się z nimi skonfrontować, czy piszemy raczej dla przyszłych czytelników i świata, który nadejdzie?
Nie wiemy, co nadejdzie, trudno więc uprawiać literaturę dla przyszłości. Nie wiem zresztą, na czym by to polegało. Piszę raczej dla tych, którzy są. A kim będą ci, co będą, nie wiem. Poza tym nie uznaję trójpodziału czasowego. Zawsze mówię, że istnieje tylko czas przeszły. Teraźniejszy stanowi właściwie przepływ czasu, a przyszły jest nieznany. Wszelkie prorokowanie o tym, co się stanie, jest co najmniej wątpliwe. Jak wiemy, przepowiadacze przyszłości zbyt często się mylili.
Parę sytuacji jednak przewidzieli, np. rozwój komputerów.
Tak, ale nie przewidzieli, że ten komputer, choć będzie instrumentem pożytecznym, to zniewoli człowieka. Są ludzie, którzy już w tej chwili siedzą wyłącznie przy komputerach, ściślej – w Internecie.
Ty nie jesteś podłączony.
Nie, programowo nie mam Internetu, nie jest mi w ogóle potrzebny.
Nie wysyłasz maili?
Jakbym chciał się bawić w maile, tobym bez przerwy musiał na nie odpowiadać, a to byłoby dla mnie nieznośne.
Wiesz, zapytałem o to, dla kogo piszemy, bo kiedyś mnie tak zapytano: komu chciałbym pokazać swoje wiersze? I odpowiedziałem: Herbertowi, a może także Leśmianowi. Byłbym ciekaw, co by powiedzieli. Masz czasem takie pokusy?
Nie mam, bo wiem, że by się im moje pisanie nie podobało [śmiech]. Tym, którzy żyli w przeszłości, na pewno nie spodobałaby się nasza teraźniejszość, a więc i literatura.
Dlaczego?
Bo tkwili w swojej wizji świata, przestrzeni językowej, rzeczywistości.
I to ich tak mocno określało, że naszego by już nie zrozumieli?
Pewnie nie, bo czym innym była dla nich literatura, inne stawiali jej zadania. Czytam w tej chwili – ponieważ jeszcze od czasu do czasu czytam – książki, do których sięgałem w młodości, na studiach. Teraz np. Szkołę uczuć Gustave’a Flauberta. Czytam ją ze względu na to, jak została napisana, a jest to sposób dziś zupełnie niemożliwy. Nad nią nie ciążą jeszcze ani fotografia, ani film, ani Internet, ani telefon, nic właściwie. W związku z tym ta powieść niemalże panoszy się po wszystkich zakątkach. Wszedł, wyszedł, poszedł, umówił się, zjadł, a co zjadł? To jest dla mnie zupełnie nieinteresująca rzeczywistość. Uważam, że literatura nie jest powołana do tego, żeby odtwarzać, reprodukować rzeczywistość. A to jest jakiś rodzaj reprodukcji. Pisarz jest od tego, żeby ze swoich przeżyć tworzyć świat.
W Uchu Igielnym temat historii jest jednym z centralnych, nawet bohaterem tej powieści uczyniłeś historyka (bądź historyków). Zawsze myślałem, że w Twojej koncepcji człowieka historyczna interpretacja sensu nie jest aż tak ważna, że, w gruncie rzeczy, próbujesz uchwycić pewne niezmienne cechy człowieka. Opisujesz zmienność, by złapać to, co niezmienne. Tymczasem z tego, co mówisz, wynikałoby, że właśnie to, co zmienne, jest dla Ciebie ważne. Kiedy Cię pytam o dawną literaturę, widzisz przede wszystkim to, że my się nie porozumiemy z Flaubertem.
To naturalne. Taka jest nasza relacja z przeszłością. Nie jesteśmy dokumentalistami przeszłości. Chyba że ktoś się naczyta i z tego potem pisze powieść. Uważam, że nasze przeżycia są materią literatury, a nie to, czego się naczytaliśmy.
Czy w takim razie interesuje Cię człowiek zanurzony w historii? Z jednej strony, o bohaterach Twoich powieści możemy powiedzieć, do jakiego pokolenia należą, w jakich zdarzeniach uczestniczyli. Z drugiej – mam wrażenie, że pragniesz ich uchwycić niejako poza czy ponad historią.
Nie, tak nie jest. Mam jedynie inny stosunek do historii. Nie jestem uczonym, historykiem. Przyjmuję perspektywę historii w jednostce.
Nie bardzo wierzę w ogólną, zbiorową historię i zbiorowe doświadczenie. Wierzę w to, że każdy człowiek inaczej historię przeżywa.
Nawet jeśli doświadczamy razem jakiegoś wydarzenia historycznego, to zapewne każdy z nas odbiera je inaczej. Kiedyś użyłem takiej formuły: to nie człowiek przepływa przez historię, to historia przepływa przez człowieka. W tym znaczeniu historia jest ważna w moich książkach.
Ale czy historia określa najważniejszy sens losu człowieka? Czy może to, co najważniejsze, znajduje się niejako ponad nią? Na przykład to, że człowiek dokonuje aktu zrozumienia samego siebie.
Oczywiście to jest ważne, lecz kiedy człowiek dokonuje aktu zrozumienia samego siebie, to nie jest w stanie oderwać się od rzeczywistości, ponieważ to wszystko, co się wydarzyło w tzw. planie historycznym, należy do niego. Jeśli człowiek dokonuje aktu samopoznania, a żył w czasie II wojny światowej, to przecież nie może dokonywać samooceny ponad historią. Ponieważ żył, widział, słyszał.
Przepłynęło to przez niego.
I przez każdego inaczej. Żeby próbować poznać człowieka, nie możemy go odcinać od jakiegokolwiek fragmentu, który wchodził w obszar jego życia. Nawet dziecko, jeśli żyło w czasie wojny, miało w związku z nią jakieś przeżycia. Nawet jeśli nie było świadkiem wydarzeń, było świadkiem tego, co mówili starsi. To wszystko jest integralne. I właśnie integralność osoby ludzkiej jest podstawą samopoznania.