fbpx
fot. Piotr Zając/Reporter
Wojciech Bonowicz wrzesień 2019

Moi, mistrzowie: Krystyna Miłobędzka

Publikowane obok dwa krótkie poematy prozą pochodzą z cyklu Anaglify. Cykl powstał na początku lat 60. ubiegłego wieku, ale nie został wówczas opublikowany jako osobna książka.

Artykuł z numeru

Migawki z frontu

Migawki z frontu

Kilkadziesiąt lat później obszerny wybór Anaglifów, opatrzony datą 1960, znalazł się w zbiorowych wydaniach dzieł Krystyny Miłobędzkiej jako namiastka niewydanego tomu. Musiało jednak upłynąć kolejnych kilkanaście lat, żeby zaistniał oddzielnie – jako jeden z zeszytów składających się na publikację Spis z natury / Jesteś samo śpiewa (Lusowo 2019). W zeszycie tym przedrukowane zostały poematy już znane czy to z publikacji prasowych, czy z antologii, a także kilkanaście nowych, przepisanych z maszynopisów i rękopisów. W obecnym kształcie cykl liczy w sumie 40 utworów.

Informacje bibliograficzne są w tym przypadku bardzo ważne. Gdyby Anaglify rzeczywiście wyszły jako książka, powiedzmy, w 1962 r. (bo 1960 to data powstania, a także publikacji pierwszych utworów w prasie), mógłby to być debiut na miarę Obrotów rzeczy Mirona Białoszewskiego, wydobywający „z polszczyzny momenty dotąd w niej ukryte”, sprzyjający jej „urzeczowieniu”, konkretyzacji, preferujący spojrzenie „jednorazowe, przypadkowe i nieuprzedzone” (cytuję określenia Jacka Gutorowa z poświęconego wczesnym utworom Miłobędzkiej szkicu Glif).

Anaglify mogłyby stanąć obok próbujących opisać świat na nowo poematów prozą Zbigniewa Herberta czy wierszy i próz z tomu Amulety i definicje Jerzego Ficowskiego, skądinąd wydanego w 1960 r. Ale tak się nie stało. Poetka zadebiutowała inną książką i dopiero dziesięć lat później.

Czytane dzisiaj poematy prozą Miłobędzkiej uderzają przede wszystkim prostotą rysunku. Nie ma w nich niczego zbytecznego: tło jest niezapełnione, istnieje tylko pierwszy plan, a i to, co na pierwszym planie umieszczono, zostało zaledwie naszkicowane. Żadnych zdobień, żadnego ornamentowania, żadnych formalnych skomplikowań. Zapewne dlatego cały cykl poetka otworzyła poematem rozpoczynającym się od słów: „Na szybie pokrytej parą…”. Któż z nas nie rysował na zaparowanej szybie uroczych głowonogów, domku z kominkiem albo przebitego strzałą serca? Anaglify powstały w podobny sposób: z elementów najprostszych i dla każdego zrozumiałych. To, że w końcu układają się one w zaskakujące całości, nie zmienia faktu, że punktem wyjścia jest prostota i pierwotność. Cały wysiłek jest tu nakierowany na uchwycenie świata w pierwszym spojrzeniu – takim, które byłoby jak najbardziej własne, spontaniczne, niezapośredniczone – i w pierwszej próbie utrwalenia.

„Ta możliwość własnego zobaczenia świata i zobaczenia siebie w tym świecie była dla mnie niezwykła”, komentuje poetka w rozmowie z Jarosławem Borowcem, opublikowanej w innym zeszycie z tego samego zestawu. „Potem zaczęły się zmartwienia… Chętnie posługiwałabym się językiem niemym, językiem, który pozwala wymienić słowa na rzeczy, w nim czułabym się najswobodniej. Nie mówić, ale mieć to w rękach”. I nieco dalej: „Jeżeli coś mi w nich przeszkadza, to może to, że niektóre są za długie. Chociaż to nie jest sprawa długości czy krótkości tekstów, to bardziej kwestia trafienia. Bo czasami się w siebie dobrze trafi, czasami się to nie udaje. (…) Dziś wiem, że najlepiej pisać własne teksty z zupełnej pustki, będąc nieprzygotowanym na zapisywanie”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się