Pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie przed laty książka Ryszarda Przybylskiego zatytułowana Baśń zimowa. Opisana w podtytule jako „esej o starości”, była tyleż interpretacją kilku wybranych wierszy (Michała Anioła, Eliota, Iwaszkiewicza, Różewicza), ile osobistą spowiedzią, przejmującą refleksją o odchodzeniu, „wysuszeniu umysłu”, utracie sił i zainteresowania światem. „Jedną z najgorszych niedoli podeszłego wieku jest odlot muzyki z serca gdzieś w pustkę – pisał Przybylski. – Oczywiście, że słyszysz muzykę, ale już nic z niej nie masz. (…) Ukradziono ci zadomowioną w tobie czułość dla istnienia”, a jej miejsce zajęło „wielkie zmęczenie”, poczucie, że twoje wysiłki pozbawione są znaczenia. „Starość to zboże po młócce. Ziarno, owoc życia, zostało już wydobyte. Na klepisku wszechświata leży sucha, pognieciona słoma”.
Z podobnym przejęciem czytałem teraz tom Momenty zbierający najnowsze wiersze Urszuli Kozioł (Kraków 2022). Można w nim znaleźć szereg równie sugestywnych obrazów, ukazujących starość jako życie „na wygaszonych światłach”, na pustkowiu, w zmaganiu „z próżnią / która nas połyka”. W krótkiej notce na okładce autorka opisuje ów tom jako monolog starej kobiety, która „żyje w totalnej samotności”, a nie mając z kim rozmawiać, „bywa, że całymi dniami nie słyszy swojego głosu”. Znamienne jednak, że poczucie opuszczenia nie jest tu równoznaczne z utratą czułości, o której pisał Przybylski. „Kiedy nie ma przy niej nikogo, [stara kobieta] rozmawia z tym, co pełza, fruwa czy płynie, albo z tym, co akurat trzyma w ręku. Czuje bowiem jedność z tym światem: światem natury oraz z przestrzenią słowa”. W efekcie powstają wiersze, które nawet jeśli są wyznaniem niemocy, zawodu czy zwątpienia, to wciąż pozostają wyznaniem, czyli zaczepieniem, wyjściem naprzeciw, próbą kruchego może, ale jednak – porozumienia, przekazania tego, co się przemyślało i przeżyło.
Tak też czytam wiersz-skargę zatytułowany Jestem za burtą. Zawarty w nim opis snu, a może raczej majaków na pograniczu snu i jawy, swą sugestywnością przypomina znany (i omawiany również w Baśni zimowej) wiersz Różewicza ***wicher dobijał się do okien… Podobnie jak tam, mamy tu do czynienia z ciągiem obrazów, które nachodząc na siebie, tworzą hipnotyzującą wizję, emanującą lękiem, a nawet grozą, związaną ze świadomością zbliżania się do nieuchronnego kresu. Są też jednak różnice. Różewicz jest bardziej enigmatyczny, wieloznaczny, a przede wszystkim przeskakuje z jednej sceny w drugą, budując napięcie kolejnymi zaskoczeniami. Wiersz Kozioł zdaje się – przynajmniej na pozór – czytelniejszy, łatwiejszy do zinterpretowania: zamyka nas w sekwencji kilku powtarzających się obrazów, które powracają jak w sennym koszmarze.