Kamery poszły w ruch. Zjawiskowa dziewczyna i starszy od niej mężczyzna wychodzą po seansie Potwora z Czarnej Laguny z budynku Trans Lux Theatre. Para przechadza się przez krótki czas, aż do momentu gdy rozpromieniona aktorka zatrzymuje się przy kanale wentylacyjnym metra. Ku uciesze tysięcy mężczyzn pęd powietrza unosi jej koktajlową, plisowaną sukienkę do góry. Młoda dama zdaje się nie czuć zawstydzenia, wręcz przeciwnie: wyczekuje radośnie kolejnego podmuchu, który obnaży – budząc entuzjazm zebranych – jej zgrabne nogi. Sama zresztą powie, że ta „przyjemna bryza” daje chwilę wytchnienia w wielkomiejskim upale.
Rozemocjonowane zbiegowisko na Manhattanie towarzyszące ekipie filmowej zmusiło Billy’ego Wildera do powtórnego nakręcenia najbardziej znanej sceny ze Słomianego wdowca (The Seven Year Itch, 1955) w studio wytwórni 20th Century Fox. W ostatecznym montażu mamy do czynienia z przemieszaniem scen plenerowych i atelier, zbliżeń i planów średnich. Nie widzimy zaś w kadrze całości sylwetki Marilyn Monroe podczas seksownej „walki z żywiołem”. Bo bardziej niż sam film to zdjęcia fotoreporterów (Matty’ego Zimmermana, Elliotta Erwita i George’a Zimbela) z prób aktorskich przemieniły ten „poszatkowany filmowy spektakl” w jeden z najbardziej ikonicznych i najchętniej reprodukowanych obrazów XX w. Obraz, który można interpretować jako popkulturową wariację na temat Narodzin Wenus Sandra Boticcellego.
Rozkloszowana kreacja Williama Travilli układała się wokół ciała gwiazdy w kształty przypominające wnętrze białych muszli, nieodzownych atrybutów bogini miłości z renesansowego arcydzieła.
Czytaj także
Rower, czyli życie
W Wilderowskiej tragikomedii odnajdziemy oczywiście więcej odważniejszych obyczajowo momentów i erotycznych sugestii. Wszak to historia o wodzeniu na pokuszenie osamotnionego – lecz na co dzień wzorcowego – małżonka i chwiejnych podstawach związku, do którego wkradła się rutyna. Żona z synkiem daleko na wakacjach, a do kamienicy wprowadza się figlarna piękność o twarzy Marilyn Monroe.
Nic nie było jednak w stanie przebić globalnej furory, jaką wywołały nocne zdjęcia z Manhattanu. Bo właśnie w tej scenie kryje się sedno filmu. W Słomianym wdowcu potencjalny romans dwójki bohaterów jest nieustannie „na granicy”, znajduje wyraz w sugestiach równie niegrzecznych, co pełnych humoru. W „wulgarnej elegancji”, którą sam Wilder przypisywał Monroe, próbując po latach opisać jej niepowtarzalny fenomen. Grany przez Toma Ewella Richard Sherman wyobraża sobie na różne sposoby i w przeróżnych filmowych konwencjach zarówno rozkosz płynącą ze zbliżenia z urodziwą sąsiadką, jak i strach związany z przedwczesnym powrotem pani domu. Sherman przebywa w nieustającym klinczu, w piekle i raju równocześnie.