Jak pisała niegdyś Maria Kornatowska: „Neorealizm, niby zapomniany, zamknięty w podręcznikach historii, ożywa w dramatycznych momentach dziejów społeczeństw. Jest świetnym narzędziem opisu rzeczywistości nabrzmiałej cierpieniem i nadzieją”. Twórczynie i twórcy z całego świata wciąż upatrują w Złodziejach rowerów Vittoria De Siki i Cesare Zavattiniego artystycznej wykładni, jak robić „czyste kino”, w którym panuje idealna harmonia między etyką a estetyką.
Czytaj także
Namiętność na uwięzi
Włochy, rok 1948. Mieszkańcy Rzymu próbują odbudować swoje życie wśród licznych zniszczeń. Wraz z resztkami wojennego pyłu pragną strzepać z siebie ostatnie pokłady strachu i udręczenia. Idzie nowe, to pewne. Ale najpierw potrzebna jest praca, która umożliwi ludziom dalsze przetrwanie. Podobnie jak wielu innych bezrobotnych, Antonio Ricci (w tej roli naturszczyk Lamberto Maggiorani) wypatruje jakiegoś zajęcia. Pojawia się szansa, by nająć się jako rozlepiacz plakatów. Konieczne jest jednak posiadanie roweru, który uboga rodzina zastawiła w lombardzie. Maria, żona Antonia, wymienia ostatnie prześcieradła na dwukołowy pojazd. Zdaje się, że szczęście wreszcie zapukało do drzwi państwa Riccich. Ufny Antonio bierze się nazajurz za robotę. Skupiony na zjawiskowej Ricie Hayworth, której twarz w postaci kawałka plakatu mężczyzna starannie nakleja na tablicę, Ricci nie zauważa, że złodzieje zaczaili się na jego rower. To początek dramatu, który zmusi Antonia i jego małoletniego syna Brunona (dziewięcioletni Enzo Staiola) do poszukiwania na własną rękę skradzionej własności.