fbpx
Kadr z filmu Perfect Days fot. Gutek Film
Diana Dąbrowska maj 2024

Najspokojniejszy z buntowników

W „Perfect Days” Wim Wenders razem ze scenarzystą Takumą Takasakim zapraszają nas do Japonii, do świata pana Hirayamy, osoby niezwykle wyciszonej i skupionej na swoich aktywnościach. Co możemy powiedzieć o tym niezwykłym, aczkolwiek dość osobliwym człowieku

Artykuł z numeru

Sen o Japonii

Wim Wenders przez całą swoją karierę udowadnia, że jest twórcą ponadnarodowym, łączącym różne światy, przyglądającym się z wyczuciem różnorodnym bohaterom i bohaterkom. Urodzony w Düsseldorfie reżyser potrafił opowiedzieć zarówno o bolączkach, jak i metafizycznych poszukiwaniach własnej ojczyzny (Niebo nad Berlinem), ale też wypłynąć ze swoją filmową refleksją w stronę odległych, nieoczywistych krain (Paryż, Teksas, Aż na koniec świata, Sól ziemi…). Niemiec nigdy nie krył swojej fascynacji japońską kulturą, a w szczególności pracą artystyczną Yasujirō Ozu (1903–1963). Wenders wielokrotnie podkreślał, że kino urodzonego w Tokio mistrza jest dla niego najdoskonalszym wyobrażeniem o raju, jakie przyszło mu zobaczyć tu, na ziemi. Duch Ozu wyraźnie unosi się nad Perfect Days; podobnie jak Wendersa twórcę Tokijskiej opowieści interesowały tematy przemijania, samotności, kruchości relacji międzyludzkich, nieuchronnego zderzenia się tradycji z nowoczesnością. Nad wszystkim góruje stonowana forma filmowa. Potrzeba harmonii i spokoju, nawet w najdramatyczniejszych chwilach, realizuje się u Ozu na poziomie kompozycji i inscenizacji. Wchodzący do świata japońskiej codzienności i miejskiego zgiełku Wenders świadomie składa w Perfect Dayshołd twórczości ukochanemu przez siebie autorowi kina.

Najnowszy film Wendersa z pewnością można interpretować, sięgając po różne kategorie ze słownika japońskiej myśli filozoficznej i estetycznej.

W Perfect Days odnajdziemy zarówno ślady wabi-sabi (celebracja piękna w rzeczach prostych, skromnych, niedoskonałych) czy ikigai (najprościej mówiąc: to, co nadaje naszemu życiu sens i jest absolutnie niezbędne), a sami twórcy objaśniają na ekranie znaczenia słowa komorebi (przenikanie światła słonecznego przez korony drzew, filozofia dostrzegania otoczenia oraz bycia tu i teraz). Zanurzony w uniwersum własnych rytuałów Pan Hirayama – samotnik, niestrudzony minimalista i perfekcjonista – to „najspokojniejszy z buntowników”, jakich w ostatnim czasie było mi dane poznać na dużym ekranie. Pod skrupulatnie wypolerowaną fakturą codziennego życia naszego bohatera coś jednak drży, do głosu próbuje dojść jakaś „cenzurowana przeszłość”; pojawiają się różne poszlaki świadczące o egzystencjalnej ucieczce protagonisty. Jak sam mawia: „Teraz jest teraz. Kiedyś będzie kiedyś”. Pan Hirayama nie chce się wikłać w sprawy przeszłości (nie utrzymuje kontaktów z rodziną, nie odwiedza nawet schorowanego ojca) ani przyszłości (potencjalna relacja romantyczna z właścicielką małego baru, który mężczyzna odwiedza regularnie od ponad pięciu lat, jest właściwie na wyciągnięcie ręki). Sam z siebie nie inicjuje żadnych nowych znajomości. Pan Hirayama żyje tu i teraz, odcinając się świadomie od innych ludzkich światów, skupiając się w pierwszej kolejności na sobie. Niejako w kontrze do słów znanego przeboju Lou Reeda Perfect Day (It’s such a perfect day / I’m glad I spent it with you / You just keep me hanging on) tytułowe najlepsze dni to dla bohatera Wendersa najprawdopodobniej dni spędzone po prostu ze sobą.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się