W Estonii tradycyjną saunę dymną z regionu Võru nie bez przyczyny wpisano na Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości UNESCO. I to właśnie tym mistycznym, archaicznym ceremoniom, głęboko skrytym w dzikich lasach, przygląda się w dokumencie Siostrzeństwo świętej sauny (2023) Anna Hints. Bohaterki Siostrzeństwa… obnażają się całkowicie. Nagość cielesna idzie tutaj w parze z nagością i bezpośredniością myśli, relacji, narracji. W tych ciasnych, dusznych pomieszczeniach (portretowanych często z jednej perspektywy, w jednym długim zbliżeniu, w półmroku i zadymieniu) dochodzi do rozszerzenia naszej percepcji. Zebrane w saunie kobiety dzielą się swoimi największymi traumami, brutalnością tego, co je spotkało. Opowiadają o doświadczonych i przez długi czas skrywanych w sekrecie wstydzie, lęku i cierpieniu. Estoński krąg kobiet nikogo nie ocenia, a jego wsparcie – podobnie jak prawdziwa miłość – jest bezwarunkowe. Nie ma też tematów tabu ani tematów mniej ważnych czy bardziej ważnych.
Dawno nie słyszałam w kinie tak przejmujących i drastycznych historii.
Historii o ogromnej samotności w radzeniu sobie z tym, co nagłe, niezrozumiałe, bolesne. Ale też historii o walce i przetrwaniu, powrocie do rzeczywistości, poradzeniu sobie z doświadczonym złem, niesprawiedliwością. Rozbite na kawałki uniwersum jednej dziewczyny nie zatrzymuje przecież nieustającego biegu tego „większego świata”. Trzeba wstać, otrzepać się i często po prostu się dostosować, jeśli chce się iść dalej. Najlepiej zapomnieć. Siostrzeństwo… to opowieść o kobietach, które mimo wszystko nie poddały się „egzystencjalnej kapitulacji” i przestały w pewnym momencie swojego życia milczeć. Bo to właśnie słowami – wypowiedzianymi na głos, w kręgu solidarnej wspólnoty towarzyszek – można spróbować ukoić te wieloletnie rany. Czasem zatarte, często jednak wciąż niezasklepione.
Dokument Anny Hints przypomniał mi o filmach awangardowej artystki Mayi Deren, autorki głośnych Sieci popołudnia (1943). Sam seans przemienia się w „rytuał przejścia”, który możemy dopełnić naszą wrażliwością i spojrzeniem. Gdy bohaterki kolektywnie oddają się oczyszczającym krzykom, pojawia się wręcz przestrzeń, aby przerzucić na ekran chociaż kawałek własnej przemilczanej niedoli. Nigdy się nie modliłam w kinie, ale przy projekcji Siostrzeństwa świętej sauny byłam tego bliska. Swoją autorską pogańską litanię kierowałam w stronę tych odważnych anonimowych sióstr, których ciała – mocno zaczerwienione, zalane potem, łzami, a czasami nawet uraczone spazmami śmiechu – były najpiękniejszą i najwartościowszą ze świątyń. I choć każda z nich szukała w tej saunie swoistego rozgrzeszenia, równocześnie sama w sobie stawała się źródłem zbawienia i życiodajnej siły.