fbpx
Ilustracje: Aleksandra Stanglewicz
Ilustracje: Aleksandra Stanglewicz
Mateusz Kubik grudzień 2023

Odbieram mój czas

Wejście w dzień bez kawy oznacza konfrontację ze światem zewnętrznym bez potrzebnej mi tarczy. Jeśli jednak mam dobrą kawę, świat może ciskać piorunami – będę gotowy.

Artykuł z numeru

Rytuały. Jak zwolnić i żyć uważniej

Czytaj także

Ilustracje: Aleksandra Stanglewicz

ks. Grzegorz Strzelczyk

Belferskie obyczaje

Nie jestem osobą, która dobrze funkcjonuje rano. Niewielu z nas jest. Według badań tylko 10% respondentów poniżej 65. roku życia skategoryzowałaby siebie w ten sposób. Te subiektywne odczucia korespondują z obiektywnymi danymi pochodzącymi z analizy funkcji poznawczych: m.in. myślenia analitycznego i tworzenia sądów, funkcjonowania pamięci i umiejętności wytłumienia nieistotnych myśli. W skrócie, jak wielu z nas, rankiem znajduję się w formie, którą najlepiej opisują kolokwialne zwroty: lekka tępota, rozedrganie, wrażliwość na bodźce, przeczulenie. Wyjście z niej zajmuje mi określoną ilość czasu. Na początku błądziłem po omacku. Nie mogłem zrozumieć tego stanu ani znaleźć na niego remedium. Od wielu lat wiem natomiast, że w momencie, gdy podążam ścieżką pewnych ustalonych czynności i rytuałów, dzień następujący po poranku będzie bardziej niż mniej znośny. Zawsze w centrum tych porannych rytuałów jest kawa.

Bez niej ani rusz. Pierwszą moją świadomą myślą po przebudzeniu, jeżeli w ogóle zamierzam wstawać z łóżka, jest to, że muszę zapewnić sobie kubek gorącej, możliwie smacznej kawy. Jeżeli jej nie ma – zdejmuje mnie przerażenie. Oznacza to konfrontację ze światem zewnętrznym bez potrzebnej mi tarczy, która zarówno mnie chroni, jak i uziemia, zakorzenia. Oczywiście nie bez znaczenia jest kofeina zawarta w napoju i jej właściwości. Przekracza ona barierę krew–mózg dosyć szybko i działa pobudzająco na obszary odpowiadające za sen, nastrój, koncentrację. To działanie zniknie po trzech–czterech godzinach. W moim przypadku jest to wystarczający czas, żeby wypić przynajmniej dwie kolejne filiżanki kawy i na koniec tego stanu być gotowym na śniadanie. Tego również dowiedziałem się na przestrzeni lat – posiłek może dla mnie nie istnieć do południa. Gdziekolwiek więc jestem, a moja praca skippera jachtowego i podróżnika zabiera mnie w najróżniejsze regiony i strefy czasowe, podstawą mojego porannego rytuału jest zorganizowanie sobie kawy. Jeżeli ją mam, czuję się już względnie bezpiecznie i domowo, niezależnie od miejsca. W idealnej sytuacji, wciąż lekko nieprzytomny, podążam do kuchni, szukam wagi, biorę ręczny młynek – sprawdzam grubość mielenia. Nie chcę przecież zaczynać dnia od napoju przygotowanego niechlujnie, co niewątpliwie zaowocuje raczej nędznym smakiem. Wciąż niedobudzony, przypominam sobie wtedy, że lubię rano posłuchać radia bądź muzyki. Nie znoszę natomiast, jak ktoś do mnie mówi, nie przyswajam wtedy informacji, nie planuję. Czytam gazety online. Ale nie otwieram kalendarza ani nie odpisuję na e-maile. Dzwoniący telefon traktuję jak śmiertelnego wroga. Może zmusić mnie do działania, na które nie jestem jeszcze gotowy. Potrzebuję do tego dojść we własnym tempie. Ubrać się wewnętrznie. W przeciwnym razie jestem nagi i bezbronny.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się