Miacum, czyli zjednoczenie
Górski Karabach obnażył fikcję radzieckiego internacjonalizmu. Nigdy nie było bratnich narodów i drużby norodow, każda z republik prędzej czy później odkrywała swoje: historię, kulturę, język, tożsamość. Prawie każda (wyjątek stanowi m.in. Białoruś) chciała niepodległości. W republikach radzieckich istniały relacje międzyludzkie, zawiązywane na oddolnym poziomie, Ormianie i Azerowie wspominają, że „żyli wspólnie”, byli zgodnymi sąsiadami. Jednak kiedy pojawiła się możliwość walki o swoją ziemię – a każdy z tych narodów uznawał Karabach za swój i był skłonny przywoływać wydarzenia sprzed tysięcy lat świadczące, że to ziemia armeńska bądź azerbejdżańska – skoczyli sobie do gardeł.
Związek Radziecki nie rozpadł się bezkrwawo. Podpisane w Puszczy Białowieskiej porozumienie o rozwiązaniu ZSRR to jedynie symbol. Jeszcze przed spotkaniem Borysa Jelcyna, Leonida Krawczuka i Stanisława Szuszkiewicza w grudniu 1991 r. w Wiskulach i długo po nim terytorium ZSRR spływało krwią. Walki toczono na Kaukazie, w Mołdawii i w Azji Centralnej. Były zamieszki na Białorusi, w Litwie i w Rosji.
Ten właśnie scenariusz – krwawych wojen i pogromów – nakreślił sam Józef Stalin. Stalin jako ludowy komisarz ds. narodowości „umiejętnie” grał kartą narodową: przesiedlał narody, deportował, eksterminował. Założył (niestety, słusznie), że jeśli komuś przyjdzie do głowy rewizja jego totalitarnej polityki, to mała iskra wywoła pożar. Dlatego lepiej chronić status quo. Iskra poszła, kiedy w Związku Radzieckim totalitaryzm ustąpił miejsca autorytaryzmowi (czyli zaczęła się epoka pierestrojki Michaiła Gorbaczowa). Choć przez cały okres radziecki Ormianie wykorzystywali każdą okazję, by się o Karabach upominać, to pierestrojka ośmieliła ich, by prośby przyjęły formę żądań.
Powstało wiele książek o Karabachu (m.in. wielkie dzieło brytyjskiego badacza Thomasa de Waala Black Garden. Armenia and Azerbaijan Through Peace and War). Pełne opisanie dziejów Górskiego Karabachu to temat na naprawdę długą historyczną książkę. Gdyby ją napisano, byłaby przepełniona wojnami, historiami szpiegowskimi (rywalizacja wielkich mocarstw np. Turcji, Persji, Rosji), mówiłaby o wielokulturowości i walkach na tle religijnym, na tych ziemiach współistniały przecież katolicyzm i islam. Zresztą jakich wpływów nie było w Karabachu? Były tureckie, irańskie, rosyjskie, ormiańskie, azerbejdżańskie. Po wielu wojnach Karabach znalazł się w strefie wpływów Związku Radzieckiego. W 1923 r. uzyskał autonomię w ramach Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej.
W latach 80. XX w. w Armenii (jak we wszystkich republikach radzieckich) trwało przebudzenie narodowe. Zachęceni polityką pierestrojki Ormianie zaczęli śmielej dyskutować. Najpierw o kwestiach bytowych, czyli o ekologii: wodę (m.in. jezioro Sewan), powietrze i glebę skażały zakłady przemysłowe (elektrownia Nairit). Coś trzeba było z tym zrobić. Ludzie wyszli na pierwsze wiece, żądając poprawy warunków życia. Później mówiono o historii, tożsamości narodowej, literaturze, kulturze. Najpierw cicho i „na kuchni” – czyli w towarzystwie zaufanych osób – poruszano tematy zakazane przez radziecki reżim, jak np. dokonane przez Turków ludobójstwo na Ormianach (1915 r.). To był temat przemilczany z wielu powodów: po pierwsze, ZSRR dbało o poprawne relacje z Turcją, po drugie, trauma nielicznych ocalałych była tak wielka, że woleli milczeć. W poruszający sposób opisał to Varujan Vosganian w Księdze szeptów. Powrócił także temat Karabachu – w czasach radzieckich Ormianie słali do Moskwy petycje o przyłączenie Karabachu do Armenii, teraz poczuli jednak, że mogą mieć większą sprawczość.
W 1988 r., w centrum Erywania, na placu przed Operą, odbywały się mitingi. W lutym miała miejsce największa demonstracja: przyjechało ok. 30% populacji Armenii. Ludzie unosili pięści i krzyczeli po ormiańsku: „Miacum”, co oznacza „zjednoczenie”. Domagali się, żeby ziemie Górskiego Karabachu przeszły pod jurysdykcję Armenii.
W Armeńskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej mniejszość stanowili Azerowie, a w Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej żyła mniejszość ormiańska. Kiedy tych ludzi pyta się o przeszłość, czyli czas przed zamieszkami na tle narodowościowym i przed wojną, odpowiadają: „Żyliśmy zgodnie”. Były przyjaźnie armeńsko-azerbejdżańskie, były wspólnie spędzane święta (chrześcijańskie i muzułmańskie). Przeplatały się tradycje i kultury. Były nawet mieszane małżeństwa. Dalej – w tej opowieści Ormian i Azerów – pada: „I nagle ludzie przypomnieli sobie, że mają swoje narodowości (…), i nagle zaczęła się przemoc”. To bynajmniej nie nastąpiło nagle. Kartę narodowościową rozgrywano zawsze. Diaspora ormiańska, silna i rozsiana po świecie, raz po raz wywoływała temat Karabachu. Na przykład Sergiej Mikojan (syn radzieckiego dyplomaty – współpracownika Stalina) i Zori Balajan (znany armeński pisarz) udzielili wywiadu amerykańskiej prasie. Podkreślili konieczność przyłączenia Górskiego Karabachu do Armenii. Najpierw były słowa, potem mitingi, przyszedł czas na czyny. „Bratnie narody” spoglądały na siebie już nie z neutralnością, ale z wrogością. W Armenii i w Azerbejdżanie dochodziło do starć na tle narodowościowym. Jak zawsze w takich sytuacjach żywe są teorie spiskowe. Po latach będzie można przeczytać (także w poważnych opracowaniach), że zamieszki sprowokowało kierownictwo ZSRR, że maczało w tym palce KGB. Symbolem krwawej rozprawy stał się Sumgait. Wielu historyków jest zdania, że to Sumgait dał początek wojnie o Górski Karabach. Mowa o przemysłowym azerbejdżańskim mieście, położonym nad Morzem Kaspijskim. Zamieszkiwali je Azerowie i Ormianie. W
1988 r. Azerowie uzbrojeni w pałki chodzili po mieście w poszukiwaniu Ormian (Ormianie zadają dziś pytanie: skąd mieli nasze adresy?). Wyważali drzwi, wchodzili do mieszkań przez balkony. Wywlekali ludzi na ulicę albo mordowali w domach. Gwałcili kobiety, bezcześcili ich ciała (np. obcinając piersi). Wydarzenia te przeszłych do historii jako „rzeź w Sumgaicie”.
Według oficjalnych danych zginęło 32 Ormian, a wielu zostało rannych. Pogromy miały miejsce także w Baku (na ich fali Liana wraz z matką i siostrą uciekły do Armenii).
Kobiety w czerni
Azerowie byli wypędzani z Armenii. Ormianie z Azerbejdżanu. Kiedy w Armenii i w Azerbejdżanie pojawiły się autobusy z uchodźcami, nikt nie witał ich chlebem i solą. I tak będzie przez cały okres wojny i walk o Górski Karabach. Uchodźcy będą uważani za obcych. O ormiańskich uchodźczyniach mówiono w Armenii „Turczynki”, „Jerazki” (Erywańskie Azerbejdżanki). Pytano je, czy uprawiały seks z Azerami. Państwa, które chciały walczyć o swoją świętą ziemię, miały za nic ludzi, którzy na tej ziemi żyli. Lokowano ich w tymczasowych hotelach (często w ścisku i brudzie), mieli zostać tam na chwilę, żyją do dziś. Dzieci szykanowano w szkołach. Wyśmiewano akcent, dyskryminowano, jeśli mówiły tylko po rosyjsku, zmuszano do nauki w narodowym języku.
Wojna o Karabach okazała się przepustką do władzy. Ci, którzy walczyli na froncie, na wiele lat przejęli władzę w Armenii. I bynajmniej nie chcieli swojemu narodowi dawać wolności, za którą nie tak dawno gotowi byli przelewać krew – świadkowie przyznają, że Robert Koczarian (były premier i prezydent Armenii) oraz Serż Sarkisjan (były premier i prezydent Armenii) kulom się nie kłaniali. W Armenii zaprowadzili autorytarno-oligarchiczny reżim, w którym funkcjonuje marionetkowy parlament i podporządkowany władzy system wymiaru sprawiedliwości, szaleje korupcja.
Wojna w Karabachu (jak każda) wiąże się też z robieniem interesów.
Młodzi ormiańscy żołnierze byli poddawani fali. Zwyrodniali, często zaglądający do kieliszka dowódcy wymuszali na nich „prezenty”, najczęściej w formie alkoholu i gotówki. Jeśli chłopak wrócił z przepustki bez daniny, czekała go kara, którą było bicie.
Często zdarzało się, że ciosy wymierzano za silnie, że nerwy poniosły i wystrzelił pistolet. Wtenczas pozorowało się samobójstwo i fałszowało protokół aktu zgonu. Rodzice nagle otrzymywali telefon: „Państwa syn nie żyje”, po kilku dniach z Karabachu docierało ciało w foliowym worku. W każdy czwartek o ofiarach fali w armeńskiej armii przypominają ubrane na czarno kobiety. Stoją przed wejściem do budynku rządu. Nic nie mówią, trzymają w dłoniach portrety swoich nieżyjących dzieci. Czasem któraś z nich pobiegnie za wchodzącymi do gmachu politykami, coś krzyknie. Ale ministrowie i posłowie nie chcą się tłumaczyć. Korzystają z bocznego wejścia.
Karabach jest w końcu symbolem strat i cierpień. W każdej rodzinie ktoś zginął za Karabach. Karabachu nie można się wyrzec, nie można go oddać. Jeśli trzeba będzie za niego umierać, to Ormianie będą umierać, tak jak ich dziadkowie i ojcowie. Czy po 30 latach wojna, na którą z poczucia prawdziwego patriotyzmu szły starsze pokolenia, wciąż jest wojną młodych ludzi? To nie oni ją rozpętali. To nie oni stali pod gmachem opery, to nie oni skandowali: „Zjednoczenie, zjednoczenie”. Dlaczego teraz mają ginąć? Obydwa społeczeństwa – ormiańskie i azerskie – są bardzo zmilitaryzowane. I dzieci – po obydwu stronach frontu – mają poczucie, że to także ich wojna, element ich tożsamości. Kiedy widziałam je w zdewastowanych jeszcze kwartałach Stepanakertu, bawiące się patykami, krzyczały: „Tak będziemy Azerów wypędzać”. Patyk na chwilę stawał się symbolem karabinu, dało się słyszeć „trattatttaaa”. Dzieci podczas nauki w szkole, ale także za pośrednictwem mediów przyucza się do noszenia munduru. Do walki.
Połowinki
Ormianie i Azerowie nawzajem negują swoją historię, kulturę i tradycję. „Kim w ogóle są Azerowie? Przecież to Turcy” – mawiają Ormianie. I dodają: „Ich język jest językiem tureckim”. Azerowie uważają z kolei, że Ormianie nie mają własnej tradycji państwowej. Zamieszkiwali imperium osmańskie, byli jego obywatelami i poddanymi. Dla Ormian wojna o Górski Karabach to wojna z „Turkami”, tymi samymi, którzy byli odpowiedzialni za rzeź ich narodu w 1915 r. Kiedy w Erywaniu rozmawia się z politologami i historykami, zawsze przywoływany jest ten kontekst. Konflikt umiejętnie wykorzystują media po obydwu stronach granicy. Wciąż go eskalując.
Nie da się zatrzeć śladów wspólnej historii i życia. W Kondzie, biednej, pełnej ruder dzielnicy Erywania, stoi tajemniczy dom. Tajemniczy, ponieważ dopiero po uważnym przyglądnięciu się sklepieniu i oknom widać, że jest to dawny meczet.
Kiedy pyta się młodych Azerów i młodych Ormian mieszkających poza terytorium swoich krajów (np. w Rosji), czy mają ze sobą jakiś kontakt, najczęściej mówią: „Nie, nie utrzymujemy relacji, to byłoby źle przyjęte”. W Armenii i w Azerbejdżanie żyją ludzie określani w slangu jako „połowinki” – czyli na pół Ormianie, na pół Azerowie. Czasem, żeby zostać czy to w Armenii, czy w Azerbejdżanie, przyszło im zmienić nazwisko. Kaukaz jest regionem przywiązującym ogromną wagę do tradycji miejsca, z którego się pochodzi. Połowinki chcą poczuć zarówno armeńskość, jak i azerbejdżańskość. Zrozumieć własną, choć zabraną przez wojnę kulturę. Nie zawsze jest to możliwe. Czasem sami rezygnują (boją się). Czasem nie zostaną wpuszczeni do Armenii czy Azerbejdżanu (noszą źle brzmiące nazwisko).
W Stepanakercie, stolicy Górskiego Karabachu, ludność cywilna znów chowała się przed bombardowaniami. Miasto – które latami podnosiło się z wojny – ponownie nosiło ślady walk. Pojawiają się zburzone bloki i domy. Zdewastowane ulice. Na froncie sukcesy odniósł Azerbejdżan – jesienią 2020 r. zdobywał miasto za miastem (są to kluczowe strategicznie pozycje), 10 listopada Armenia i Azerbejdżan podpisały porozumienie. Tę odsłonę wojny o Górski Karabach zwyciężyła przede wszystkim Rosja, w drugiej kolejności Azerbejdżan. Moskwa została gwarantką porozumienia zawartego pomiędzy Erywaniem i Baku, to jej wojska zostaną rozlokowane w regionie Karabachu na pięć lat, z możliwością przedłużenia. Azerbejdżan odzyskał kontrolę nad częścią terytoriów, które utracił w 1994 r. (Większość z nich azerbejdżańskie wojska zajęły podczas walk w ostatnich miesiącach). Podczas podpisywania porozumień o Turcji wspomniał jedynie prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew. Na mocy zawartego układu Armenia „oddaje” Azerbejdżanowi okupowane terytoria wokół Karabachu, miasto Szuszę (przed 1994 r. większość mieszkańców stanowili w niej Azerowie). Stepanakert i korytarz laczyński (łączący Górski Karabach z Armenią) pozostają pod kontrolą Erywania. Ze Stepanakertu planowane jest pociągnięcie drogi łączącej Górski Karabach z Armenią, ale omijającej Szuszę.
Baku odniosło sukces, dla Armenii porozumienie oznacza klęskę.
To kolejni uchodźcy, kolejne straty. Ormianie zamieszkujący terytoria, które powrócą pod kontrolę Azerbejdżanu, palą dziś swoje domy. Żyli w nich przez ostatnich 30 lat albo dłużej, nie chcą, by zamieszkał w nich ktoś inny. Jak mówią, „obcy”. Azerowie (tacy jak Kerim) cieszą się, że swoje domy odzyskają, przede wszystkim dla dzieci albo wnuków. Sami zdążyli się zestarzeć. Dla Erywania ugoda jest równoznaczna z zawirowaniami na scenie politycznej (premier Nikol Paszynian najprawdopodobniej straci stanowisko). Paszynian nazwał porozumienie „bolesnym” i zasugerował, że Armenia będzie chciała wziąć rewanż. Wezwał swój naród do mobilizacji.
*
Wojna w Karabachu nie jest tylko kwestią lokalnej polityki. Ważne na arenie międzynarodowej kraje, często decydujące o losie światowej polityki, biorą w tej wojnie udział niebezpośrednio. Dlatego niektórzy badacze nazywają wojnę karabachską „wojną zastępczą”. Rosja, Iran (dawna Persja), Turcja nie chcą walczyć ze sobą wprost, po części czynią to właśnie na froncie karabachskim. Rosja – tradycyjnie – rozgrywa konflikt. Udziela wsparcia Armenii, dlatego mieszkańcy Stepanakertu krzyczą dziś: „Niech przyjedzie Putin i nas ocali”, ale sprzedaje też broń Azerbejdżanowi. Bywało, że Iran (choć muzułmański) wspierał chrześcijańską Armenię przeciwko muzułmańskiemu Azerbejdżanowi. De facto popierając Armenię, Teheran występował przeciwko Turcji (konflikt pomiędzy Turcją i Iranem dotyczył wojny w Syrii). Turcja udziela wsparcia Azerbejdżanowi. Kaukaz to region, w którym krzyżują się Europa i Azja, chrześcijaństwo i islam. Ta liczba aktorów, grup interesów oraz celów może sprawić, że konflikt odżyje.
Tym bardziej, że to wojna na miarę XXI w., nad niebem Górskiego Karabachu latają drony i samoloty bezzałogowe. To one niosą śmierć. W Armenii w większym stopniu zadbano o cmentarze wojenne niż o uchodźców z Karabachu. Nagrobne pomniki bywają wielkości zmarłego człowieka. Mają swoją stylistykę: koszulka moro, przez ramię przerzucony karabin, w ustach zaciśnięty papieros, złote zęby. Byłam na jednym z takich cmentarzy z weteranką walk o Karabach. Aida co niedzielę przynosi świeże kwiaty swoim „chłopcom”, czyli towarzyszom broni. Chciałaby, żeby te cmentarze zamknięto, żeby nikogo już na nich nie chować. Niestety, samoloty lecące z Karabachu do Erywania znów były ostatnio pełne trupów.