Od dekad istniały obok siebie dwie Białorusie: jedna tworzona przez garstkę intelektualistów i druga radziecka, która przetrwała mimo upadku Związku Radzieckiego. Każda z nich miała swoją symbolikę, swoich bohaterów narodowych i swoje święta. Pierwsza zeszła do podziemia. W nim drukowała gazety i książki, wystawiała spektakle, wyświetlała zakazane filmy. W geście protestu pojawiała się na ulicach dużych miast po sfałszowanych wyborach prezydenckich. Druga Białoruś w przewadze głosowała na Łukaszenkę, nazywając go czule „baćką” – czyli ojczulkiem. W „ojczulku” upatrywała męża opatrznościowego. Był dla niej symbolem stabilizacji, porządku, spokoju, ale też troski o jej system wartości.
Nowy świat
Łukaszenka rządzi już ponad ćwierć wieku. Pokolenie Białorusinów urodzonych podczas jego pierwszej kadencji zdążyło osiągnąć dorosłość i spłodzić własne dzieci. Nie znają innego prezydenta. Od najmłodszych lat oglądają w telewizji i słyszą w radiu tylko jego. Tych ludzi prezydent satrapa nie przekona opowieścią o stabilizacji, nie trafi do nich powtarzane przez dyktatora powiedzenie: „Byleby nie było wojny”. Bo – mówią starsi Białorusini – może i żyjemy skromnie, nawet biednie, ale nasi mężowie oraz synowie nie giną na frontach Czeczenii i wschodniej Ukrainy.
Ci młodzi ludzie, dzieci epoki Łukaszenki, dojrzewali gdzieś na pograniczu dwóch opisanych wyżej światów: Białorusi-spadkobierczyni ZSRR i Białorusi-opozycyjnej, posługującej się narracją narodowościową (czasem nawet nacjonalistyczną). Często nie utożsamiali się z żadną z nich. Chcieli dla siebie innego, lepszego świata. Tworzyli więc ruchy miejskie i stowarzyszenia artystyczne. Uczyli się języka białoruskiego (także na podziemnych kursach) i dzielili wrażeniami z podróży na Zachód, nie do Moskwy. Opanowali Internet: prowadzili blogi, byli aktywni na forach, gdzie dyskutuje się na luzie, bez cenzury. Rozmawiali o równości, równouprawnieniu, prawach kobiet, feminizmie, globalnym ociepleniu, weganizmie i prawach osób LGBT. Czyli o wszystkim tym, o czym mówi się na Zachodzie i co w opinii radzieckiej Białorusi jest propagandą, zatruwającym świadomość jadem. Dla tych Białorusinów Łukaszenka jest jedynie starzejącym się dyktatorem. Skompromitowanym facetem, z niemodnym wąsem i źle skrywaną łysiną, który popełnia gafę za gafą. Nie śmieszy ich jego „swojski” wizerunek, który ich dziadkowie i rodzice uważali za naturalny i im bliski. Czują wstyd, kiedy patrzą na fotografie głowy państwa w samych slipach, hokejowym kasku albo z motyką w ręku, którą spulchnia ziemię pod sadzonki ziemniaków. Nie przemawia do nich symbolika, którą Łukaszenka się posługuje – kwiaty składane pod wiecznym ogniem, który płonie, upamiętniając ofiary wielkiej wojny ojczyźnianej. W ogóle młodzi nie rozumieją ciągłej celebracji wojny, nie podoba im się kult pracy w stylu kołchoźniczym. To, co dla części ich dziadków i rodziców było źródłem dumy, dla nich jest źródłem wstydu. Chcą przestać się wstydzić.
Łukaszenka jest jednym z ostatnich radzieckich przywódców. Stworzył państwo, o którym mówi się, że jest Związkiem Radzieckim w miniaturze. To duże uproszczenie. ZSRR był krajem totalitarnym i – nawet w dobie pierestrojki – panowały w nim o wiele większe restrykcje niż na dzisiejszej Białorusi. System sprawowania władzy na Białorusi to autorytaryzm w postaci wertykału: na czele prezydent, potem podległy mu parlament, podporządkowane sądownictwo i media. Gospodarstwa rolne przypominają kołchozy, są kolonie karne (w uproszczeniu nazywane „łagrami”) i miejsca pracy przymusowej. Odbywają się propagandowe imprezy: uroczyste dożynki, sobotnie sianokosy i akcje sadzenia kartofli, w których (przymusowo) bierze udział młodzież szkolna i studenci.Na uczelniach funkcjonuje organizacja młodzieżowa (Białoruski Republikański Związek Młodzieży), do złudzenia przypominająca Komsomoł. Kto się do niej nie zapisze, może zostać skreślony z listy studentów.
To, co dziś obserwujemy na Białorusi, nie jest „ostatnią fazą rozpadu ZSRR”, jak piszą niektórzy analitycy. To upadek złudzenia, że można było stworzyć miniaturę Kraju Rad. Tym złudzeniem karmił się Łukaszenka w latach 90. minionego wieku. W pewnym momencie stało się ono jego obsesją. Chciał stanąć na czele wielkiego kraju, zamarzył o objęciu władzy w państwie zjednoczonym Białorusi i Rosji (wówczas była to Wspólnota Białorusi i Rosji). Wiadomo było, że schorowany i zmęczony alkoholizmem Borys Jelcyn będzie musiał odejść. Podczas wystąpienia w rosyjskiej Dumie (kampania wyborcza w 1994 r.) Łukaszenka obiecywał, że „wskrzesi Związek Radziecki”. Wielu z tych, którzy oddali na niego głos, uwierzyło, że obietnicę tę spełni. Odbuduje „wielki kraj”.
„Taki wielki kraj rozwalili”
Zaden stadion, żaden plac w Mińsku nie był w stanie pomieścić zgromadzonych ludzi, którzy przyszli w 1994 r. posłuchać Łukaszenki. Potrafił mówić godzinami, a naród słuchał go w skupieniu. Nie będzie przesadą napisać: z rozrzewnieniem, fotoreporterzy dokumentowali łzy. Alaksandr Ryhorawicz jako kandydat do fotela prezydenta rozbudzał nadzieję. Szło nowe, kończyła się epoka siermiężnej radzieckiej polityki, mijał czas siwych i pomarszczonych genseków, dyktatury Moskwy. Przyszedł czas na młodych, „naszych”. Zupełnie inna jakość w polityce.
W 1994 r. Łukaszenka wpisał się w potrzeby społeczeństwa. Oczarował Białorusinów, bo był taki jak większość z nich. Człowiek z ludu i lud rozumiejący. Kochający ziemię i niebojący się ciężkiej pracy w polu. Karierę rozpoczął w Komsomole, potem został dyrektorem sowchozu Gorodiec. Umiał wymierzać sprawiedliwość, nie tolerował fuszerki i picia w pracy, za te przewinienia gotów był nawet pobić. Był swojski, mówił językiem rosyjskim „skażonym” białoruskimi naleciałościami. Opowiadał o tym, o czym ludzie chcieli słuchać: pracy w polu, pędzeniu samogonu, sadzeniu ogórków, podwiązywaniu pomidorów. Ale poruszał też tematy ważne: zapewniał, że zaprowadzi demokrację, zapanują wolne sądy i niezależne media. Obiecywał, że wyda wojnę starym nomenklaturowym „układom”. Ludzie mieli być równi wobec prawa, a państwo miało stać na jego straży. Zawarł z Białorusinami kontrakt socjalny: nikomu niczego nie zabraknie. Będzie bezpiecznie na ulicach, będzie czysto, w sklepach półki pełne kiełbasy, a w kranie ciepła woda, emerytury zawsze wypłacane na czas.