Powściągliwa Ameryka
Podejście Trumpa do polityki zagranicznej symbolizowane przez hasło „Po pierwsze, Ameryka” ma głębokie korzenie w historii USA. Przed 1945 r. Stany wąsko definiowały swoje interesy, na ogół w kategoriach finansowego oraz fizycznego bezpieczeństwa i agresywnie go strzegły, nie przejmując się specjalnie skutkami dla reszty świata. Opowiadały się za liberalnymi wartościami, takimi jak wolność, ale stosowały je wybiórczo zarówno w kraju, jak i na świecie. W efekcie nie zawierały sojuszy, z wyjątkiem traktatu z Francją, podpisanego podczas wojny o niepodległość. Amerykańskie cła należały do najwyższych na świecie. USA ignorowały międzynarodowe instytucje. Stany nie były izolacjonistyczne; w rzeczywistości ich niepohamowana ekspansja terytorialna stała się przedmiotem zazdrości ze strony Adolfa Hitlera. Często jednak były powściągliwe.
Stany Zjednoczone mogły pozwolić sobie na samotne dążenie do celów, ponieważ – w przeciwieństwie do innych mocarstw – były samowystarczalne. W latach 80. XIX w. USA były najbogatszym krajem świata, największym rynkiem konsumpcyjnym oraz wiodącym producentem i wytwórcą energii elektrycznej, z ogromnymi zasobami naturalnymi i bez poważniejszych zagrożeń. Z taką sytuacją wewnętrzną Stany Zjednoczone nie okazywały szczególnego zainteresowania zawiązywaniem międzynarodowych sojuszy.
Wszystko zmieniło się podczas zimnej wojny, kiedy wojska sowieckie zajęły potężne obszary Eurazji, zaś komunizm zyskał setki milionów wyznawców na całym świecie. Na początku lat 50. minionego stulecia Moskwa dysponowała siłą militarną dwukrotnie większą niż cała kontynentalna Europa Zachodnia, a komuniści zarządzali ponad 35% światowego przemysłu. Stany Zjednoczone potrzebowały silnych partnerów, aby powstrzymać zagrożenie, więc finansowały te sojusze, dając dziesiątkom krajów gwarancje bezpieczeństwa i łatwy dostęp do amerykańskiego rynku.
Kiedy jednak zimna wojna się skończyła, Amerykanie widzieli coraz mniej sensu w swoim światowym przywództwie i z coraz większą nieufnością odnosili się do międzynarodowych uwikłań. W kolejnych dekadach amerykańscy prezydenci często przejmowali władzę, obiecując mniejsze zaangażowanie międzynarodowe, a silniejsze wewnątrz kraju. Wbrew tym obietnicom w erze po zimnej wojnie widzieliśmy wiele militarnych interwencji Waszyngtonu (na Bałkanach, w Afganistanie, Iraku, Libii) i byliśmy świadkami ciągłej ekspansji liberalnego porządku pod przywództwem USA, gdy Chiny przystąpiły do Światowej Organizacji Handlu, Unia Europejska krzepła, NATO rozwijało się, zaś światowa ekonomia jeszcze mocniej uzależniła się od amerykańskich instytucji.
Ten trend pozwalał częściowo wyjaśnić, dlaczego amerykańskie elity, których większość z satysfakcją przyjmowała poszerzanie liberalnej hegemonii USA, były tak zszokowane wyborem Trumpa, głoszącego „Po pierwsze, Ameryka”. Można by poprawiać sobie nastrój, obwiniając wyłącznie Trumpa o obecne postawy nacjonalistyczne, jednak poparcie Amerykanów dla powojennego porządku liberalnego słabnie od dziesięcioleci.
Aktualne badania pokazują, że ponad 60% obywateli chce, aby USA dbały przede wszystkim o siebie.
Kiedy ankieterzy pytają Amerykanów, jakie powinny być priorytety polityki zagranicznej USA, nieliczni mówią o demokracji, rynku i prawach człowieka – zasadniczych działaniach światowego liberalnego przywództwa. Przeciwnie, wskazują na ogół na obronę przed atakami terrorystycznymi, chronienie amerykańskich miejsc pracy oraz ograniczenie nielegalnej emigracji. Mniej więcej połowa badanych twierdzi, że jest przeciwna posyłaniu wojsk amerykańskich do obrony zaatakowanych sojuszników, a niemal 80% opowiada się za stosowaniem ceł jako środka zapobiegającego utracie pracy. Podejście Trumpa nie jest szaleństwem; tkwi w nurcie, który zawsze przebiegał przez amerykańską kulturę polityczną.
Coraz starszy świat
W nadchodzących latach amerykańskie wsparcie dla liberalnego porządku może się stale zmniejszać za sprawą demograficznych i technologicznych zmian, które wzmocnią ekonomiczne oraz militarne przywództwo Stanów Zjednoczonych i uczynią kraj jeszcze mniej zależnym od innych. Społeczeństwa większości krajów stają się coraz starsze, a niektóre starzeją się skrajnie szybko. Do 2070 r. średnia wieku światowej populacji będzie dwukrotnie wyższa niż 100 lat wcześniej – wzrośnie z 20 do 40 lat – a grono ludzi mających co najmniej 65 lat zwiększy się niemal czterokrotnie, z 5% do 19%. Przez stulecia młodzi byli wielekroć liczniejsi od starych. Jednak w 2018 r., po raz pierwszy w historii, osób w wieku powyżej 64 lat było na świecie więcej niż dzieci do sześciu lat.
Wkrótce Stany Zjednoczone staną się jedynym państwem z dużym, rozwijającym się rynkiem. Wśród 20 największych gospodarek świata jedynie Australia, Kanada i USA odnotują w najbliższych 50 latach wzrost populacji osób mających od 20 do 49 lat. Inne duże gospodarki ucierpią z powodu średnio 16-procentowego zmniejszenia się tej ważnej grupy wiekowej, przy czym większość spadku demograficznego skoncentruje się u najpotężniejszych graczy gospodarczych na świecie. Na przykład Chiny stracą 225 mln młodych pracowników i konsumentów w wieku od 20 do 49 lat, czyli zatrważające 36% obecnej liczby. W Japonii ta grupa wiekowa zmniejszy się o 42%, w Rosji o 23%, w Niemczech o 17%. W Indiach będzie ona rosła do 2040 r., a potem gwałtownie się zmniejszy. Natomiast w Stanach Zjednoczonych zwiększy się o 10%. Już teraz amerykański rynek jest tak duży jak rynki pięciu następnych krajów razem wzięte, a w dodatku USA w znacznie mniejszym stopniu zależą od zagranicznych rynków i inwestycji niż jakiekolwiek inne państwo. Podczas gdy inne duże gospodarki się kurczą, Stany Zjednoczone staną się jeszcze ważniejsze dla globalnego rozwoju oraz jeszcze mniej zależne od międzynarodowego handlu.
Ameryka w znacznie mniejszym stopniu potrzebuje lojalnych sojuszników, ponieważ gwałtowne starzenie się utrudni militarną ekspansję jej najpotężniejszych przeciwników. Do 2050 r. wydatki Rosji na emerytury, zasiłki i opiekę medyczną dla starych ludzi wzrosną o niemal 50% w krajowym PKB, w Chinach wzrosną one trzykrotnie, ale w USA te wydatki będą większe o zaledwie 35%.
Wkrótce Rosja i Chiny będą musiały dokonać trudnych wyborów między kupowaniem broni dla swoich armii a kupowaniem lasek dla gwałtownie rosnącej populacji starych ludzi. Historia sugeruje, że wybiorą to drugie, aby zapobiec wewnętrznym niepokojom.
Jeśli nawet Rosja i Chiny nie dokonają cięć wydatków na cele wojskowe, będą miały problemy z modernizacją swoich armii z powodu gwałtownego starzenia się żołnierzy. Koszty osobowe już w tej chwili pochłaniają 46% budżetu wojskowego Rosji (w Stanach Zjednoczonych – 26%) i zapewne wzrosną w ciągu najbliższej dekady do 50% na skutek odchodzenia starszych żołnierzy i konieczności wypłacania im emerytur. W Chinach koszty utrzymania personelu stanowią oficjalnie 31% budżetu wojskowego, jednak niezależne oceny sugerują, że pochłaniają one niemal połowę wydatków Chin na obronność i zwiększą się w nadchodzących latach.
— pełna wersja tekstu dostępna jest w drukowanych i elektronicznych wydaniach Miesięcznika Znak