fbpx
Photo by Joe Raedle/Getty Images
Michael Beckley styczeń 2021

Cyniczne supermocarstwo

Hasło „Po pierwsze, Ameryka” i transakcyjne podejście do polityki zagranicznej to nie wynalazki Donalda Trumpa, ale zasady obowiązujące przez większą część historii USA. W kolejnych dekadach nabiorą one jeszcze większej mocy.

Artykuł z numeru

Którędy do snu?

Czytaj także

z Iwanem Krastewem rozmawia Piotr Sawczyński

Trumpizm zmienił obywateli w kibiców

Prezydent Donald Trump przejął władzę, obiecując gruntowną rewizję amerykańskiej polityki zagranicznej. Od tego czasu lekceważył sojuszników, wycofał Stany Zjednoczone z międzynarodowych porozumień i nałożył cła zarówno na przyjaciół, jak i nieprzyjaciół. Wielu ekspertów lamentuje, że polityka Trumpa „Po pierwsze, Ameryka” zniszczyła tzw. międzynarodowy porządek liberalny – szereg instytucji i norm, które kształtowały światową politykę od zakończenia II wojny światowej. Mają nadzieję, że gdy Trump opuści Gabinet Owalny, Stany Zjednoczone odzyskają pozycję lidera liberalnego świata.

Nie liczcie na to. Era liberalnej hegemonii USA jest pozostałością z okresu bezpośrednio po zimnej wojnie. Transakcyjne podejście Trumpa do polityki zagranicznej było zaś normą przez większą część historii Stanów Zjednoczonych. W efekcie skutki polityki Trumpa mogą utrzymywać się długo po jego odejściu.

Podejście Trumpa już podoba się wielu Amerykanom. Ten powab będzie się nawet wzmacniał w nadchodzących latach, bowiem dwa światowe trendy – gwałtowne starzenie się populacji oraz rozwój automatyzacji – przyspieszają, przekształcając dynamikę władzy na świecie w sposób, który faworyzuje Stany Zjednoczone. Do 2040 r. USA będą jedynym krajem z dużym, rozwijającym się rynkiem i finansowymi możliwościami utrzymywania obecności wojskowej na całym świecie. Równocześnie nowe technologie zredukują zależność Ameryki od zagranicznych pracowników i zasobów oraz wyposażą amerykańską armię w nowe narzędzia, które umożliwią powstrzymanie terytorialnej ekspansji najpotężniejszych przeciwników. Dopóki Stany Zjednoczone nie zmarnują tej przewagi, pozostaną dominującą na świecie siłą ekonomiczną i polityczną.

Jednakże pozostawanie najpotężniejszym krajem nie jest tym samym, co pozostawanie gwarantem światowego porządku liberalnego. W cokolwiek paradoksalny sposób te same trendy, które wzmocnią Stany Zjednoczone ekonomicznie i militarnie, mogą im równocześnie utrudnić odgrywanie tej roli – i uczynić podejście Trumpa bardziej atrakcyjnym. Od zakończenia II wojny światowej USA same siebie widziały jako głównego obrońcę demokratycznego, kapitalistycznego stylu życia oraz orędownika międzynarodowego systemu zbudowanego na liberalnych wartościach. Waszyngton otaczał dziesiątki krajów militarną opieką, chronił szlaki handlowe oraz dawał łatwy dostęp do amerykańskich dolarów i rynków. W zamian te kraje oferowały swoją lojalność, a w wielu wypadkach liberalizowały swoją ekonomię i swoje rządy.

Jednakże w nadchodzących dekadach gwałtowne starzenie się populacji oraz rozwój automatyzacji osłabią wiarę w demokratyczny kapitalizm i rozłupią podstawy tzw. wolnego świata. Ciężar opieki nad starzejącymi się społeczeństwami oraz utrata miejsc pracy na skutek rozwoju nowych technologii doprowadzą do walki o zasoby i rynki. Starzenie i automatyzacja odsłonią także słabości tych międzynarodowych instytucji, na których opierają się rządy, rozwiązując globalne problemy, zaś Amerykanie poczują się mniej zależni od zagranicznych partnerów niż szereg poprzednich pokoleń. W efekcie Stany Zjednoczone mogą się stać cynicznym supermocarstwem. Wiek XXI, podobnie jak wiek XX, zostanie zdominowany przez USA. To poprzednie „stulecie Ameryki” było jednak zbudowane na liberalnej wizji roli Stanów w świecie, a teraz możemy być świadkami świtu nieliberalnego stulecia Ameryki.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się