Mechanika rozgrywki jest prosta, chodzi o to, żeby zająć pole na planszy – umownie nazywa się je miejscem postojowym. Teoretycznie to pole wyznaczone, służące do odstawienia pojazdu, w praktyce obszar wyznaczony wzrokiem i potrzebą chwili.
A gra nazywa się „parking” i grają w nią wszyscy, dorośli i dzieci, młodzi i starsi, również ci, którzy nie mają i nie chcą mieć samochodu.
Jest w moim mieście ulica dla wszystkich, którzy grają w tę grę na serio. Widzę ją z okna, wygląda tak, jak się nazywa: Parkingowa. Nie ma tu chodników, żeby osoby piesze nie nabrały bezsensownych złudzeń. Są parkingi pod blokami. Wzdłuż ulic. Wzdłuż garaży. Jest nawet parking strzeżony, choć jego dni są policzone. Miasto zdecydowało się sprzedać teren, na którym prywatny przedsiębiorca zorganizował kilkadziesiąt płatnych miejsc postojowych. Parking ulega likwidacji.
Mieszkańcy mówią, że to skandal, że błąd popełniono już na etapie projektowania osiedla: nie przewidziano wystarczającej liczby miejsc parkingowych. Projektant wyznaczył ok. 30 miejsc parkingowych obok budynku, w którym jest 60 mieszkań. Na forum lokalnej gazety ktoś napisał: „Nic ludziom w zamian nie zaoferowano”. Ktoś inny dodał: „Likwiduje się jedyny cywilizowany parking w okolicy i ludziom nie zapewnia się żadnej alternatywy”. Ta cywilizacja to pordzewiała siatka, klepisko i pordzewiała budka strażnicza. Alternatywą miałyby być nowe miejsca postojowe.
Tymczasem wiele amerykańskich miast zwalnia deweloperów z obowiązku zapewniania mieszkańcom miejsc parkingowych. W zamian oferują sprawny transport publiczny i wygodne chodniki. Miasta stają się bardziej zielone, ludzie więcej chodzą, a ceny mieszkań spadają.
Amsterdam postanowił systematycznie zmniejszać liczbę miejsc parkingowych, o przynajmniej 1,5 tys. rocznie, żeby do 2025 r. zlikwidować 10 tys. miejsc postojowych. Na uzyskanej dzięki temu przestrzeni mają być poszerzane chodniki, pojawią się skwerki, trawniki i ławki. W Tokio zanim kupi się samochód, trzeba udowodnić, że ma się dla niego miejsce parkingowe. To nie jest podejście, które skutkuje rozrostem parkingów, tylko ograniczeniem liczby aut.
Kraków też stawia na zmniejszenie ruchu samochodów i zwiększenie udziału pieszych w przestrzeni. Urzędnicy uważają, że nadmiar parkingów szkodzi tkance miejskiej.
Pytanie, jak zdefiniować nadmiar.
Instytut Rozwoju Miast oszacował, że w Warszawie parkingi zajmują 20% miejskiej przestrzeni. To dużo, jedna piąta powierzchni, na której muszą się jeszcze zmieścić budynki mieszkalne i usługowe, chodniki i ulice, parki i inne tereny zielone. W tych obliczeniach pominięte zostały wszystkie dzikie miejsca postojowe. Bo przecież parking jest też grą pasożytniczą, żywi się chodnikiem, jezdnią, ścieżką rowerową. Przejściem dla pieszych. Czyimś podjazdem. Placem zabaw. Trawnikiem.