fbpx
fot. Anna Liminowicz
Olga Gitkiewicz marzec 2020

Żeńską końcówką

Mężczyźni wykonujący zawody tradycyjnie kojarzące się z płcią żeńską automatycznie szukają sobie nazw brzmiących bardziej po męsku. Nie przejmują przyjętych w języku nazw żeńskich i nikogo to nie dziwi. Kobiety, które nie chcą być socjologami, architektami, ministrami, posłami, nadal są narażone na co najmniej kpinę.

Artykuł z numeru

Jak mówi prawica?

Jak mówi prawica?

Brałam kiedyś udział w dyskusji o mansplainingu w zróżnicowanym płciowo gronie. Mansplaining można tłumaczyć jako męsplikację – protekcjonalny ton mężczyzn rozmawiających z kobietami. W pewnym momencie jeden z mężczyzn zaczął objaśniać wszystkim świat, dyskusja zeszła na mityczny feminizm kończący się na progu, przez który trzeba przenieść lodówkę, oraz na męskie i kobiece zawody. Inny powiedział, że nie wierzy w dyskryminację płacową ze względu na płeć, bo pielęgniarze i przedszkolankowie też są kiepsko wynagradzani. To prawda, ale pielęgniarze i przedszkolankowie mają przynajmniej własne końcówki.

Mężczyźni wykonujący zawody tradycyjnie kojarzące się z płcią żeńską automatycznie szukają sobie nazw brzmiących bardziej po męsku. Nie przejmują przyjętych w języku nazw żeńskich i nikogo to nie dziwi.

Kobiety, które nie chcą być socjologami, architektami, ministrami, posłami, nadal są narażone na co najmniej kpinę.

Na jednym ze spotkań ktoś mnie całkiem niedawno przedstawił:

– Olga jest dziennikar-ką, redaktor-ką, socjoloż-ką, hehe, tak lubisz się przedstawiać, tak?

Tak. Tak się przedstawiam. Bez hehe.

Jedna z moich przyjaciółek opowiedziała mi, że kiedy zamawiała dla siebie redakcyjne wizytówki, zapisała w zleceniu formę „Imię, nazwisko, dziennikarka”. Szef długo przekonywał ją, żeby użyła formy „dziennikarz”, bardziej jego zdaniem profesjonalnej.

Z kolei znajoma, która na wizytówce jest podpisana jako „główny księgowy”, wytłumaczyła mi, że „główna księgowa” fatalnie się kojarzy: z pańcią, która na niczym się nie zna i pije kawę ze szklanki.

Dwie litery, tyle obrazowych skojarzeń.

Krajowa Rada Języka Polskiego już w 2012 r. z pewną ostrożnością zaznaczyła, że żeńskie formy nazw zawodów i tytułów są dopuszczalne – w propozycjach żeńskich końcówek wykorzystuje się możliwości słowotwórcze polszczyzny, a to prowadzi do utworzenia nazw zgodnych z systemem językowym. RJP zaznaczyła w komunikacie, że jeżeli feminatywy nie są jeszcze powszechnie używane, to dlatego, że budzą negatywne reakcje większości osób mówiących po polsku. A to można zmienić, jeśli przekona się ludzi, że „formy żeńskie wspomnianych nazw są potrzebne, a ich używanie będzie świadczyć o równouprawnieniu kobiet w zakresie wykonywania zawodów i piastowania funkcji”.

Osiem lat później w Sejmie niemożliwym okazało się zapisanie na niektórych tabliczkach słowa „posłanka” zamiast „poseł”.

Język się zmienia i większość z nas na co dzień nie ma z tym kłopotu. Akceptujemy zapożyczenia, anglicyzmy, przymykamy oko na drobne niezręczności i kolokwializmy.

Na jednym z moich ulubionych forów językowych nikt nie zakłada wielowątkowych dyskusji o używaniu form „wziąść” albo „poszłem”. Za to ledwie pojawi się pytanie o poprawność form, takich jak ministra, profesorka albo pilotka dziesiątki ludzi wytaczają najcięższe działa ironii i sarkazmu, komentarzy przybywa w niewiarygodnym tempie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się