fbpx
Olga Gitkiewicz (fot. Anna Liminowicz)
Olga Gitkiewicz Luty 2024

Zwolnienie blokady

Rzeczy bezsensowne trzymają mnie w pionie. Nie mam żadnych decyzji do podjęcia ani informacji do przetworzenia i zapamiętania.

Artykuł z numeru

W kulturze ciągłej terapii

Wciąż coś robić, zapamiętywać, przetwarzać informacje, trwać w gotowości. Klucze, żelazko, gaz, spotkanie, wizyta, zakupy, konsultacja, warsztaty, wywiadówka, pralka, podróż, spotkanie, powrót, klucze, rachunki, zakupy, żelazko – mój mózg przypomina komorę maszyny losującej, w której kręci się parędziesiąt kul. Kiedy tylko jedna z nich wypada, zaraz na jej miejsce wskakuje kolejna.

To nie jest wyłącznie moja codzienność – mnóstwo osób narzeka na przepracowanie, nadmiar obowiązków i związane z tym zmęczenie i przebodźcowanie.

Czasami jednak mam chwilę tzw. wolną.

I oczywiście miewam również plany, te wspaniałe i imponujące, związane z zażywaniem rozrywek intelektualnych, na które na co dzień nie starcza mi czasu. Sztuki teatralne, wizyty w galeriach, całe listy książek do nadrobienia i dokończenia. Albo chociaż seriale, i niekoniecznie już nawet dokumenty – po prostu jakiś kryminał, sitcom, thriller.

Nie, to niekiedy też jest za dużo.

Właśnie wtedy sięgam po telefon. Wcale nie po to, żeby zadzwonić do znajomych.

Rozmaite think tanki, serwisy i agencje regularnie sprawdzają, dlaczego i jak często używamy internetu i, nieco zawężając, mediów społecznościowych, bo z nich korzysta już prawie 30 mln Polek i Polaków. Mimo że wśród najczęściej podawanych motywacji są pozostawanie w relacji ze znajomymi i networking, czyli nawiązywanie nowych kontaktów, to tuż za nimi dość wysoko w rankingach stoi zasięgnięcie inspiracji oraz wiadomości ze świata.

Nie wiem, jakich aktualności poszukują inni, ale moje internetowe uniwersum to abstrakcyjne filmy o niezwykłych ludziach. Osobach, które zalewają żywicą tony kredek, utwardzają tę masę, szlifują i wycinają z niej kolorowe blaty stolików, podkładki i tace. Jest coś kojącego w obserwowaniu warstw żywicznych opiłków, spod których wyłania się coraz gładsza, bardziej błyszcząca powierzchnia.

Spośród przesuwających się przed oczami treści mój mózg wyłapuje opisy i zatrzymuje się na niektórych z nich, tych najbardziej surrealnych.

„Stworzyła piękną sukienkę z dmuchanych basenów”.

„Ten kolorowy tort może stać się niezwykłą cechą każdej imprezy”.

„Dziwaczne bieliźniane hacki, które powinieneś znać”.

Płyną mi przed oczami filmy w zwolnionym tempie lub przyspieszone, rosnące ciasto drożdżowe, patelnie, na których ktoś rozrabia karmel, i kolorowe lakiery rozsmarowywane na folii, z jednej strony bardzo rzeczywiste, a z drugiej – absolutnie odrealnione.

Wiem, jak można to nazwać: marnowanie czasu i poddawanie się kontroli algorytmów. Telefon sprawdza i regularnie mi donosi, jak długo z niego korzystam. Moja średnia tygodniowa to najczęściej godzina dziennie, choć niekiedy zdarzają się i trzy. To mimo wszystko nie jest fatalnie, rozgrzeszam się. A poza tym te godziny bywają mi po prostu niezbędne.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się