fbpx
Żydowska rodzina w przedwojennym Krakowie fot. NAC
Żydowska rodzina w przedwojennym Krakowie fot. NAC
z Joanną Tokarską-Bakir rozmawia Marta Duch-Dyngosz Luty 2024

Poza krainę snów

W roku 1945 w Krakowie miał miejsce pogrom. Dwudziesty któryś z rzędu. Ocalali Żydzi wracali do swoich przedwojennych domów. Nie byli mile widziani. Napotkali wrogość i przemoc.

Artykuł z numeru

W kulturze ciągłej terapii

Totalizm kocha się w historii ojczystej, najbardziej jednak rozmiłowany jest w tych kartach historii, które sam fałszuje, aby swoje wyobcowanie z narodu ukryć pod maskami kłamliwie mitologizowanych dziejów.

Jerzy Andrzejewski, Miazga

Pani badania na temat pogromu Żydów w Krakowie z 11 sierpnia 1945 r. przeczą powtarzanej w stolicy Małopolski opinii, że „pogrom to za duże słowo”. W książce pt. Kocia muzyka, która ukaże się w czerwcu br., naświetla Pani obraz przemocy wiele mówiący o kondycji polskiego społeczeństwa w kluczowym momencie przechodzenia od wojny do nowego ładu społecznego. Czy coś Panią zaskoczyło w tej historii?

Zaskoczyła mnie zastosowana przez Juliana Kwieka – którego bardzo szanuję – definicja uzależniająca pogrom od liczby ofiar śmiertelnych. Zdaniem profesora jedna ofiara pogromu krakowskiego nie wystarczy, by można go było uznać za pogrom. To niezrozumienie mechanizmu kontroli społecznej, z którym mamy tu do czynienia. Wcale nie chodzi w nim o zabijanie, lecz o zastraszanie. Najlepiej, by w ogóle działał bez ofiar, bo krew przyciąga uwagę, a mechanizm kontroli funkcjonuje najskuteczniej, gdy pozostaje w cieniu. W 1821 r. w Europie doszło do ok. 30 pogromów, które nie pociągnęły za sobą żadnych ofiar. W pogromie warszawskim w 1923 r. też nikt nie zginął.

W moim ujęciu, inspirowanym pracami Roberty Senechal de la Roche, pogrom jest formą komunikacji pomiędzy społeczną „górą” i „dołem”, wymierzoną w mniejszość, którą reszta społeczeństwa usiłuje sobie podporządkować, utemperować, uciszyć. Elity stwarzają atmosferę przyzwolenia na przemoc wobec tej grupy. Sygnał odczytują społeczne „doły”, najbardziej skore do agresji. Za ks. Piotrem Skargą określam je łacińskim mianem pueri, co w staropolszczyźnie tłumaczono jako „chłopięta”, bo od średniowiecza to właśnie żaków wysyłano przeciwko Żydom.

Jak pisał William Hagen, piętnowanie pueri lub „chłopiąt” jako społecznych wyrzutków i szumowin stanowiło wymówkę dla nacjonalizmu, który najpierw szczuł na mniejszości, a gdy padły ofiary, półgębkiem potępiał sprowokowaną przez siebie przemoc, wołając: „Ciszej nad tą trumną”, by rozmyć odpowiedzialność.

Pisze Pani, że historia pogromu jest historią Polaków.

Zgadza się. Bo choć pogrom krakowski jest nieusuwalną częścią historii Żydów, ze względu na obywatelstwo sprawców i ofiar jest to w równej mierze historia polska. Nawet jeśli nie jesteśmy tego wystarczająco świadomi, narracja ta opowiada o nas samych, o naszych przyjaciołach i krewnych albo o ludziach, którzy nie stali się nam bliscy, bo ich z Polski wygnano. W książce zrekonstruowałam okoliczności śmierci Samuela Abrahamera i jego sekretarki Zofii Scheinborn, zamordowanych przez uczestników pogromu krakowskiego parę miesięcy później, na wiosnę roku 1946. To krewny Jana Grabowskiego, wybitnego badacza Zagłady i mojego kolegi.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się