Marta Duch-Dyngosz: Zacznijmy od końca Pana książki The End of the Holocaust („Koniec Holokaustu”). W ostatnim rozdziale powołuje się Pan na twierdzenie, że drugi Holokaust mógłby się dziś wydarzyć. Dowodzi Pan, że towarzysząca mu retoryka jest dziś obecna i żywa. Przyzna Pan, że jest to odważne stwierdzenie.
Alvin H. Rosenfeld: Nie mówię nigdzie, że „drugi Holokaust mógłby się dziś wydarzyć”. Nie twierdzę też, że tego typu katastrofa jest czymś nieuniknionym, jednakże bylibyśmy nieodpowiedzialni, gdybyśmy nie rozpoznali odradzającego się antysemityzmu, jak również faktu, że w ekstremalnym wydaniu ma on wyraźnie ludobójczy charakter. Podam przykład. W motcie do ostatniego rozdziału mojej książki przywołuję słowa byłego prezydenta Iranu Hashemi Rafsanjaniego: „Użycie nawet jednej bomby jądrowej na terenie Izraela zniszczy wszystko (…). Nie jest czymś nieracjonalnym rozważanie takiej ewentualności” (1).
Rafsanjani, któremu daleko od bycia „nie nieracjonalnym”, zobaczył w zniszczeniu Izraela coś pożądanego i publicznie do tego wezwał. Tak jak uczynił to ajatollah Ruhollah Chomeini, który wielokrotnie opowiadał się za końcem państwa Izrael. Nie tak dawno temu podobnie zachował się były prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad, niechlubnie wsławiając się jako ten, który z jednej strony neguje Holokaust, a z drugiej, aktywnie do niego nawołuje. Niemiecki historyk Matthias Küntzel bardzo słusznie podsumował sposób rozumowania byłego irańskiego prezydenta, mianowicie Ahmadineżad zaprzecza, że Zagłada miała miejsce, ale robi tak nie dlatego, żeby „dokonać rewizji przeszłości, ale by wyznaczyć przyszłość: przygotować drogę dla kolejnego Holokaustu. Pozbawia Auschwitz legitymizacji, by uprawomocnić zgładzenie Izraela (…) Izrael musi zniknąć”.
Jak możemy nie brać poważnie tak ekstremalnie rewizjonistycznych postaw wobec nazistowskiej zbrodni przeciwko Żydom? Większość Europejczyków uważa, że widma powtórzenia Holokaustu nie należy tolerować, nie mówiąc o prawnym usankcjonowaniu. Ale inaczej tę niebezpieczną fantazję postrzegają ludzie władzy w Iranie – państwie aktywnie zaangażowanym w rozwój programu nuklearnego, którego efektem już niedługo może być zdolność budowania i dostarczania broni jądrowej. Proszę połączyć te techniczne możliwości z kwestią nieustającego rozpowszechniania antyżydowskich i antyizraelskich opinii, a będzie Pani w stanie zrozumieć, dlaczego ludzie, których cytuję w ostatnim rozdziale mojej książki, przewidują możliwość wydarzenia się w przyszłości czegoś na kształt „drugiego Holokaustu”. Możliwość nie jest czymś nieuniknionym i jeśli wygra zdrowy rozsądek, a nie jego przeciwieństwo, to będziemy w stanie ten „drugi Holokaust” zatrzymać na poziomie fantazji. Ale nawet w przypadku fantazji poszło to już za daleko, i obowiązkiem przyzwoitych ludzi jest rozpoznanie tkwiących w niej zagrożeń oraz pomoc w edukowaniu na ten temat innych. To jest to, co próbuję powiedzieć w ostatnim rozdziale mojej książki.
Wielu uważa, że pamięć o Zagładzie ma dziś solidne fundamenty, które skutecznie chronią przed zapomnieniem o tych wydarzeniach. Natomiast czytelnicy Pana książki dowiadują się, że jest wręcz przeciwnie – nie ma zgody co do tego, jak rozumiemy Holokaust.
Pytania o pamięć Zagłady biorą się nie tylko z samej historii zbrodni nazistowskich przeciwko Żydom, ale również z tego, jak te zbrodnie są reprezentowane i interpretowane przez wiele mediów w różnych narodowych, społecznych i kulturowych kontekstach. To, co nazywamy „pamięcią Holokaustu”, w dużym stopniu jest produktem tych reprezentacji oraz wielu znaczeń, które różnorodne publiczności im nadają.
By przeciwdziałać zapomnieniu, historycy przez dziesięciolecia pracowali nad dokumentowaniem, opisaniem, wyjaśnieniem historii Trzeciej Rzeszy i nazistowskiej kampanii prześladowań i eliminowania podległych narodów – głównie Żydów. Ich praca jest nieoceniona. A jednak, jak napisał lata temu Yosef Yerushalmi, pamięć Holokaustu kształtowana jest „nie w kuźni historyka, ale w tyglu powieściopisarzy”.
Rola historyka jest i będzie decydująca w odkrywaniu przeszłości, jednak szeroko pojęta pamięć historyczna opiera się w mniejszym stopniu na wydarzeniach historycznych porządkowanych przez badaczy, a w większym na projekcji tych wydarzeń przez pisarzy, twórców filmowych, artystów, architektów, projektantów muzeów.
Jeśli większość ludzi przyswaja sobie sens, który nadajemy przeszłości, za pośrednictwem literatury, filmu i innych kulturowych artefaktów, to należy uważnie przyjrzeć się tym formom, aby zrozumieć sposób, w jaki pamięć zbiorowa o Holokauście jest konstruowana, przekazywana z pokolenia na pokolenie oraz przyswajana. Odkryjemy wtedy nie Holokaust, ale raczej „wersje Holokaustu”.
Gdy analizuje Pan różne tłumaczenia pamiętnika Anny Frank pisanego w Amsterdamie w czasie II wojny światowej, jego filmowe i teatralne adaptacje, to widzimy, że żadna zmiana w narracji o Zagładzie nie jest niewinna.
Ci, którzy natknęli się na postać Anny Frank z jej słynnego pamiętnika, poznali i zapamiętali zupełnie inną dziewczynę od tej przedstawianej w popularnej sztuce scenicznej Francesa Goodricha i Alberta Hacketta albo w hollywoodzkim filmie, który powstał na jej podstawie. Kiedy oglądamy Shoah Claude’a Lanzmanna, Noc i mgłę Alaina Resnais, mamy do czynienia ze znacząco odmiennym obrazowaniem Holokaustu niż to z Życie jest piękne Roberto Benigniego lub Listy Schindlera Stevena Spielberga.
Do Holokaustu odwołują się niezliczone prace, ale sposoby, w jakie odnoszą się one do przeszłości lub tę przeszłość przekształcają, niewiele mają ze sobą wspólnego. Są mniej lub bardziej zgodne z faktami historycznymi, natomiast kładą nacisk na te aspekty nazistowskiego ludobójstwa Żydów, które odpowiadają indywidualnym lub artystycznym preferencjom oraz różnym kulturowym potrzebom i priorytetom. Podczas gdy dokumentacja wydarzeń, które składają się na to, co nazywamy Holokaustem, została w dużym stopniu uzgodniona, to pamięć o nich nieustannie jest przekształcana.
W mniej lub bardziej subtelny sposób zmieniają się zarówno definicje podstawowych pojęć narracji Holokaustu, jak i nadawana im ranga. Np. zakres pojęciowy kategorii ofiar poszerza się tak, by nie obejmował tylko Żydów; w pewnych lekturach w definiowaniu sprawców pomniejsza się lub uwypukla rolę zwykłych Niemców; niektórzy argumentują, że do zbioru świadków włączyć powinniśmy nie tylko wielu różnych widzów (biernych świadków) z państw europejskich, które znalazły się pod okupacją nazistowską, ale również elity organizacji amerykańskich i brytyjskich Żydów, razem z politycznymi liderami Palestyny w okresie przed ustanowieniem państwa. W ten sposób, podczas gdy główni aktorzy „opowieści” o Holokauście pozostają tacy sami – ofiary, sprawcy, świadkowie – kategorie jako takie zyskały plastyczność i mogą objąć jednostki lub grupy, które wcześniej się w nich nie mieściły.
Co więcej, niektórzy z tych, którzy do tej pory odgrywali relatywnie mało istotne role w tym dramacie – ocalali i ratujący – cieszą się dziś znacznie wyższą pozycją. Są również inne kategorie, które wyłoniły się ostatnio lub dopiero się kształtują; niejednokrotnie przeciwdziała się, by nie weszły do zasadniczej narracji. W przypadku Niemiec niektórzy propagują określenie członków oporu wobec despotyzmu władzy faszystowskiej jako ofiary: alianckich bombardowań, sowieckich rabunków, gwałtów i wysiedleń. W Polsce męczennicy polskiego narodu stali się przedmiotem powszechnej czci. Na Węgrzech, Ukrainie, w Rumunii i krajach bałtyckich eksponuje się narodowe ofiary tzw. podwójnego ludobójstwa, czcząc męczenników sowieckiego komunizmu wraz (a nieraz zamiast) z żydowskimi ofiarami nazistowskiego totalitaryzmu; we Francji, Holandii, innych krajach Europy Zachodniej toczy się niecichnąca debata o roli kolaborantów; w Izraelu od bardzo dawna cały naród oddaje cześć żydowskim bohaterom, a w niektórych kręgach widać zainteresowanie żydowskimi mścicielami; w Stanach Zjednoczonych sporo publicznej uwagi kieruje się ku ocalałym i wyzwolicielom; natomiast w przeważającej części muzułmańskiego świata Holokaust jest albo negowany jako ludobójstwo Żydów, albo przez radykalne zniekształcenia dostosowany i przekształcony tak, by izraelskich Żydów oskarżyć o bycie „nazistami”, którzy są winni rzekomo „ludobójczym” zbrodniom przeciwko palestyńskim Arabom.
Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, co wyniknie z dokonujących się zmian w ramach typologii i czy w nadchodzących latach nie ukształtuje się nowe rozumienie tej przeszłości. Wiemy natomiast, że pamięć o Holokauście jest w ciągłym ruchu, co już zaowocowało różnymi – niepodobnymi do siebie nawzajem – wersjami Zagłady.
Przywołuje Pan w książce niepokojącą obserwację Imre Kertésza, że im więcej ludzi mówi o Holokauście, tym staje się on bardziej niezrozumiały; im więcej stawia się mu pomników, tym szybciej odchodzi do przeszłości. Co więcej, obserwuje Pan jeszcze jeden rezultat namnożenia się jego reprezentacji – wzrastające uczucie zniecierpliwienia wobec historii i pamięci o Zagładzie. Czy nie są to po prostu konsekwencje upowszechnienia się wiedzy o tych tragicznych wydarzeniach? Czy można temu przeciwdziałać?
Prowadzę studia nad Zagładą od lat 60. – już ponad pół wieku. Im więcej się na ten temat dowiaduję, tym gorzej widzę nasz stosunek do tej tragicznej historii. Dlatego nie zaskoczy mnie wiadomość, że są ludzie, którzy woleliby trzymać się jak najdalej od jakiegokolwiek poważnego spotkania z tematem Zagłady, że mogą istnieć osoby zniecierpliwione lub nawet rozżalone rozpowszechnieniem się historii i pamięci o tym wydarzeniu.
To jest makabryczna historia oraz pamięć niemal niemożliwa do zniesienia. A jednak te okropne rzeczy się zdarzyły, doszło do nich, bo bardzo dużo ludzi się ich dopuściło. Czyniąc to, pozostawili nam dziedzictwo wstydu, winy, ogromnego smutku i udręki, niełatwe do udźwignięcia, ale którego nie możemy odrzucić, gdy chcemy być etycznie odpowiedzialnymi jednostkami. Jesteśmy dłużnikami zamordowanych i to, co możemy zrobić, to przynajmniej o nich pamiętać. Natomiast wielkim wyzwaniem jest, jak to robić.
Kertész jest wielkim pesymistą, jeśli chodzi o naszą zdolność do tworzenia, a następnie przekazywania dalej reprezentacji, które uznałby za wiernie odbijające doświadczenia, przez jakie on i wielu takich jak on przeszli. Niektórzy z ocalałych byli zdania, że milczenie jest jedynym rozwiązaniem, tylko że wtedy nie mielibyśmy dostępu do żadnych faktów dotyczących tego, co stało się z Żydami w Europie, ani szansy, by pamięć tych wydarzeń została zachowana i przekazana dalej. W takiej sytuacji Hitler by zwyciężył. Jakkolwiek trudne i problematyczne są wysiłki, by utrwalić i zinterpretować nazistowskie zbrodnie, to przynajmniej korpus źródeł, który odziedziczyliśmy i którego powstawanie kontynuujemy, nie pozwala przyznać pośmiertnego zwycięstwa Hitlerowi i jego sojusznikom.
Czym jest „pornografia Holokaustu”?
Po nazistowskich zbrodniach przeciwko Żydom pozostała spora kolekcja wizualnych wizerunków. Chciałbym wierzyć, że większość z nas odrzuca okropny widok nazistów w skórzanych butach, trzymających w ręce bat, że napawa nas wstrętem sterta ciał i odczuwamy wstyd na widok nagich ciał uchwyconych w kadrze filmu i fotografii. Jednakże dla niektórych ludzi te wizerunki mają naturę erotyczną, wywołują sadystyczne fantazje i inne perwersyjne przyjemności. Od długiego czasu te uczucia eksploatują różnego rodzaju pisarze, twórcy filmowi, performerzy.
Jednym z przykładów spośród wielu, które można przytoczyć, a z którym, jak przypuszczam, ludzie mieszkający w Polsce mogą być zaznajomieni, jest film Artura Żmijewskiego pokazywany w maju 2012 r. na 7. Biennale w Berlinie. Film zatytułowany Berek ukazuje grupę uśmiechających się, nagich ludzi bawiących się w berka w komorze gazowej byłego nazistowskiego obozu zagłady. Wyglądają, jakby dobrze się bawili. Artysta komentuje film w ten sposób: „Zamordowani są ofiarami, ale my, żyjący, też nimi jesteśmy. I jako ofiary potrzebujemy jakiejś formy leczenia lub terapii, więc możemy stworzyć symboliczną alternatywę; zamiast nieżywych ciał zobaczyć śmiech i życie”. Celem jest, jak konkluduje Żmijewski: „wyzwolenie się z traumy”, w tym wypadku dzięki przemienieniu miejsca traumy w miejsce beztroskiej zabawy. W ten sposób zamiast upiornego spektaklu nagich ciał ułożonych w stos jedno na drugie, jako zwłoki w komorach gazowych, nadzy, zdrowo wyglądający mężczyźni i kobiety są oglądani podczas zabawy. Uważam to za coś pornograficznego.
Poszukiwanie „doświadczenia Holokaustu”, jak w projekcie Holocaust Project amerykańskiej artystki Judy Chicago lub w niektórych esejach zebranych w książce pod redakcją Davida Rosenberga Testimony: Contemporary Writers Make the Holocaust Personal („Świadectwo: współcześni pisarze czynią Holokaust osobistym”), budzi Pana spore wątpliwości. Czy próba „doświadczenia Holokaustu” nie jest przykładem empatii wobec ofiar?
Judy Chicago zajmuje się historią Zagłady, przyjmując perspektywę ideologii, która nie pozwala jej zrozumieć, czym był Holokaust – ludobójstwem Żydów. Chicago zastępuje historię serią banalnych metafor o „bestialstwie człowieka wobec człowieka”, a precyzyjniej, biorąc pod uwagę jej zideologizowaną lekturę dziejów ludzkich, o „bestialstwie człowieka wobec kobiet”.
Podobne skupienie uwagi na spełnieniu własnych pragnień i towarzyszące temu zniekształcenia historii odnajduję w tekstach niektórych autorów książki Davida Rosenberga. Ich zainteresowanie skupia się bardziej na tym, co oni odczuwają w związku z nazistowskimi zbrodniami wobec Żydów, a nie na zrozumieniu losu ofiar tych zbrodni. Tego rodzaju subiektywność – pragnienie uczynienia Holokaustu „osobistym” – uważam ze źle ulokowaną i niewłaściwą. Jeśli ktoś próbuje podjąć temat historii Zagłady, by zwrócić uwagę na emocje, które w związku z tym się odczuwa, to abstrahuje od pamięci o milionach osób, które cierpiały i poniosły śmierć, i tę pamięć umniejsza. Jest to równie prawdziwe w przypadku, gdy ktoś stara się tym cierpieniem uzasadnić politykę. Owe tendencje – nazwijmy je: samopobłażająca, quasi-erotyczna oraz propagandowa – ujawniają się w niektórych esejach wspomnianej książki. Niektórzy czytelnicy mogą cenić sobie tego typu podejście do tematu, ale nie jestem jednym z nich.
Przejdźmy do obrazowania Zagłady w filmie. Kraków był miejscem wydarzeń, które przedstawiono w Liście Schindlera Spielberga, film nakręcono w tym mieście. Dziś jest szlak turystyczny śladami miejsc, gdzie powstała Lista…, jest Fabryka Schindlera, obecnie muzeum, w którym stała ekspozycja przedstawia czasy okupacji lat 1939–1945 w Krakowie. W swojej książce twierdzi Pan natomiast, że film Spielberga jest zagrożeniem dla pamięci o Zagładzie.
Film nie stanowi poważnego zagrożenia dla pamięci o Holokauście, ale jest problematyczny. Gdy długo i obrazowo przedstawia akcję likwidacji krakowskiego getta, film jest udany i pozwala lepiej zrozumieć drastyczność, z jaką naziści napadli na polskich Żydów. Natomiast to się zmienia, gdy film zwraca się ku Schindlerowi i poświęca mu więcej czasu, ukazując portret „dobrego nazisty”, lub gdy szkicuje postać Amona Goetha jako kwintesencję „złego nazisty” – lunatycznego, sadystycznego, brutalnego i patologicznego potwora.