fbpx
for. Jerusalem Old City Alley / Joshua Sukoff / Unsplash
Marta Duch-Dyngosz kwiecień 2022

„Jak w jakiejś cholernej baśni”

Patrycja Dołowy sugestywnie opowiada o losach rzeczy żydowskich. Stają się one namacalnym łącznikiem z przeszłością przemilczaną i trudną, z innym człowiekiem w po-Holokaustowych relacjach.

Artykuł z numeru

Neuronauka i neurobzdury

Czytaj także

Tomek Kaczor

To też nasza historia

Tytułowe „skarby”, w tym mityczne złoto żydowskie, wydały się trwale związane z obrazami przeszukiwania ciał, szczątków oraz prochów ofiar żydowskich, głównie po lekturze Płuczek. Poszukiwaczy żydowskiego złota Pawła Reszki. Trzeba przyznać, że opowieściom Dołowy łatwo ulec – wciąż pozostają związane z dziedzictwem zagłady Żydów, ale o ileż mniej są okrutne dla naszych wyobrażeń społecznych. Bo, jak Rafał Hetman napisał na okładce książki, można w nich odnaleźć „wiele tak potrzebnej dziś nadziei”. Kusząca jest to perspektywa: spojrzeć na „opiekunów pamięci”, czyli współczesnych mieszkańców mniejszych miejscowości, którzy biorą odpowiedzialność za świadomość lokalną o mieszkańcach żydowskich. Coś jednak w tej optyce uwiera. Pozwala nam dobrze się poczuć. Czy jest to funkcjonalne w długiej perspektywie radzenia sobie z trudną przeszłością?

Zmysły w pamiętaniu

Szczególny sposób opowiadania o  skarbach żydowskich, pełen różnych przypadków i zbiegów okoliczności, wziął się z doświadczeń, którym początek dało spotkanie dwóch artystek: Patrycji Dołowy i Michelle Levy. W podróż do miejsc współczesnej Polski i Ukrainy – do tego, co zostało: cmentarzy, przedmiotów, dokumentów – pcha świadectwo ocalałej kobiety, która straciła rodzinę i usiłowała sama przeżyć Zagładę. W trakcie wędrówki dzieją się rzeczy niezwykłe. Wraz z podążaniem śladami jednej historii z piwnic, strychów, studni wynurzają się z zapomnienia kolejne. Ważne jest miejsce – często nawet bez budynku czy materialnego dowodu czyjejś obecności. To, mistyczne wręcz, uczucie towarzyszące złączeniu czyjejś historii z konkretnymi koordynatami opisuje jedna z bohaterek: „I podczas gdy moja matka zajęła przestrzeń swojej matki, ja poczułam bliskość mojej prababci. Była wszędzie: Salomea tańczyła w wysokiej trawie, wśród polnych kwiatów, na niebie. To miejsce stało się naszym wiecznym domem. Miało w sobie rodzaj nieokiełznanego piękna o oczyszczającej mocy”. Do poznania przeszłości impuls dają zachowane rzeczy. Wierzymy, że dotknięcie ich zbuduje więź z kimś, kogo już z nami nie ma. Jak ubrania i rzeczy jednej z bohaterek: „I ta wieczna obecność, ta mieszanka rzeczy jej i moich, moich i jej bez wątpienia wywarła wpływ na to, kim jestem”. W rzeczach chcemy widzieć świadków: materialne dowody moralnych zaniechań, ludzkich słabości i wyrządzanego cierpienia. Wpisuje się w to historia o klątwie żydowskiej: cukiernica Rosenthala pozwala opowiedzieć o poczuciu winy przekazanym następnemu pokoleniu, a także o odkupieniu i możliwości przerwania łańcucha nieszczęść. „Same nieszczęścia. Mama powtarzała, że to ta cukiernica. Że się cudzego za darmo nie bierze”. Skarby są też książką o duchach, lecz takich, jakie wykorzystujemy, by potwierdzić nasze przekonanie o świecie sprawiedliwym. Jedna z bohaterek przyznaje, że „nie wierzy w duchy, ale wie, że jest wielka pustka, która potrzebuje zostać zapełniona”. Jakby niewidzialny mechanizm miał wydobyć na światło dzienne wszelkie nasze ukryte złe uczynki. Wiara ta nie ma jednak sensu. Odbiera nam sprawczość: jeśli my nie opowiemy, nie rozliczymy zaniechań i braku empatii, nikt i nic za nas tego nie zrobi. Świat nie oczyści się sam ze zła.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się